Reklama

Tragiczna katastrofa kolejowa pod Jarosławiem w maju 1920 roku

Odkąd uruchomiono pierwsze linie kolejowe, odtąd też zaczęło dochodzić do katastrof z udziałem pociągów. Duża liczba tego rodzaju zdarzeń miała miejsce w okresie, gdy linie i tabor kolejowy z powodu niedoskonałości ulegały częstym awariom. Do tego dochodziły błędy ludzkie, a niekiedy także zwykła niefrasobliwość osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w ruchu kolejowym. Warto w tym kontekście wspomnieć, że jedna z tragiczniejszych katastrof kolejowych wydarzyła się równo sto lat temu nieopodal Jarosławia, a jej przyczyną było zderzenie osobowego pociągu pośpiesznego zdążającego od strony Lwowa ze znajdującym się na tym samym torze pociągiem towarowym.

Ówczesna prasa jarosławska donosiła, że tragiczny w skutkach wypadek wydarzył się „nad ranem” w środę 19 maja 1920 roku „w połowie drogi kolejowej pomiędzy wyjazdem ze stacji Jarosław, a pierwszą budką w kierunku Muniny, gdzie tor podwójny biegnie na wysokim na kilkanaście metrów nasypie ziemnym”, czyli w rejonie wojskowego placu ćwiczeń, zwanym potocznie „wądołami”. Pierwszymi osobami, które zorientowały się, że wydarzyła się jakaś tragedia byli mieszkańcy „wschodniej połaci miasta, koło Szpitala Powszechnego”, którzy wyrwani zostali ze snu „ogromnie silnym hukiem i trzaskiem”. Dochodzące następnie od strony torów „krzyki, jęki i nawoływania” jednoznacznie wskazywały, że do nieszczęścia doszło na szlaku kolejowym. Przybyły w ten rejon redaktor „Tygodnika Jarosławskiego” relacjonował: „Oba parowozy wbiły się w siebie zderzakami i stały na torze. Jaszczyk parowozu pociągu ciężarowego wyleciał z szyn i zawisł pod kątem prostym na zboczu stromego wiaduktu, poniżej leżał na wpół rozbity wóz [wagon], z którego wyleciały skrzynie z masłem, słoniną i worki z kawą, przy nim legł wóz ze zbożem, na torze pozostała reszta wozów pełnych różnorodnego ładunku z uszkodzonymi zderzakami, połamanymi ścianami przyczółkowymi. Po przeciwnej stronie parowóz pociągu pośpiesznego stał ze swym jaszczykiem na torze, za nim wsunięte w siebie dwa pierwsze długie osobowe wozy 3-ciej klasy przedstawiające jedną masę kawałków, połamanych siedzeń, ścian, drzwi, okuć, sztab żelaznych itp. Do tamtych dwóch wozów wcisnął się trzeci taki sam wóz, wgniótłszy obie platformy. Lament, straszne jęki rannych i konających, nawoływania ocalonych przy poszukiwaniu jednych za drugimi, wydobywające się rozpaczliwe głosy spod rumowisk rozbitych wozów, krzyki o pomoc i ratunek, nie dadzą się ująć w słowa i opisać. Mgła utrudniała rozejrzenie się, mimo bliskiego brzasku dnia. Do tego dodać należy różne hieny, które pierwsze na miejscu katastrofy zjawiły się i zaczęły rabować pakunki, bagaże i okradać rannych. Po upływie niezbyt długiego czasu przybyły władze kolejowe i bezpieczeństwa, wojskowość i opanowano sytuację, otaczając kordonem miejsce wypadku. W pierwszych trzech wozach jechali sami żołnierze i z nich ani jeden nie wyszedł cały. Rannych wojskowych i cywilnych, jedną część odesłano zaraz do Przemyśla pociągiem na poczekaniu zestawionym z wagonów nieuszkodzonych pociągu pośpiesznego, resztę zabrano do szpitala wojskowego i cywilnego [w Jarosławiu]. Niektóre trupy pod wozami tkwiły, aż do usunięcia wozów”. Informacja na temat katastrofy znalazła się także na łamach krakowskiego dziennika „Czas”: „Obie maszyny zostały rozbite oraz strzaskane zostały: wóz służbowy i trzy wozy III kl. przy pociągu pośpiesznym [oraz] wóz służbowy i pięć wozów towarowych przy pociągu szybującym. Szyny na miejscu katastrofy zostały poskręcane, jak druty, obydwa tory zawalone rozbitymi wozami tak, że na kilkanaście godzin przejazd pociągów przez stację Jarosław musiał być wstrzymany”. Nieco więcej szczegółów na temat skutków katastrofy zamieszczono w oficjalnym komunikacie lwowskiej Dyrekcji Kolei Państwowych, opublikowanym na łamach prasy lwowskiej („Kurier Lwowski”, „Ziemia Lwowska”) w drugim dniu po tragedii: „Wskutek zderzenia wykoleiły się parowozy obydwu pociągów, wóz służbowy, czyli brankard pociągu nr 10, tudzież dwa następne czteroosiowe wagony osobowe III klasy, które zostały mocno, zaś trzeci taki sam, mniej uszkodzony”. Wedle oficjalnego komunikatu zginęło pięciu żołnierzy, a ośmiu  zostało ciężko rannych. Podano też, że wśród poważnie rannych osób cywilnych znalazły się trzy osoby z obsługi obydwu feralnych pociągów. Natychmiastowej pomocy poszkodowanym udzielało dwóch lekarzy jadących pociągiem osobowym „tudzież 3 lekarzy kolejowych i inni lekarze z Przemyśla”. Ciężko rannych umieszczono w szpitalu w Jarosławiu, a „przeszkodę usunięto jeszcze tego samego dnia o godz. 17.45”, co pozwoliło na wznowienie ruchu kolejowego. Niedługo potem w szpitalach jarosławskich (wojskowym i powszechnym) zmarły trzy kolejne ofiary katastrofy, w tym dwóch żołnierzy i jedna osoba cywilna. Redaktor „Tygodnika Jarosławskiego” zastrzegł przy tym, że „bardzo wiele uszkodzonych osób udało się w dalszą podróż do Krakowa lub wróciło do Lwowa tak, że całkowitej listy poszkodowanych zestawić niepodobna”. Podróż żołnierzy, znajdujących się w trzech pierwszych wagonach pociągu osobowego jadącego od strony Lwowa, miała niewątpliwie związek z ruchami wojsk w ramach toczonej w tym czasie wojny polsko-bolszewickiej (w prasie jarosławskiej podano, że jeden z żołnierzy jechał „z frontu bojowego”). 
Wedle treści oficjalnego komunikatu lwowskiej Dyrekcji Kolei Państwowych wypadek wydarzył się nie ”nad ranem” jak podawano w prasie jarosławskiej, lecz około godziny drugiej w nocy i spowodowany został „z jednej strony przez manewrowanie częścią pociągu towarowego nr 573 na torze wjazdowym pociągu pośpiesznego nr 10, z drugiej zaś strony przeoczeniem sygnału masztowego stojącego na "wzbroniony wjazd" od strony Radymna przez maszynistę pociągu pośpiesznego. Wedle informacji zawartej w „Tygodniku Jarosławskim” dochodzenie wdrożone przez władze kolejowe miało natomiast dowieść, że winnym katastrofy był „blokowy”, czyli nastawniczy, który „nie wykonał polecenia i dopuścił do wyjazdu do szybowania”, czyli przegrupowywania wagonów w składzie pociągu towarowego, przez co ten wjechał „dalej niż powinien był wjechać” zajmując tor, po którym w stronę Jarosławia zdążał pośpieszny pociąg osobowy. Na tej podstawie wśród jarosławian rozpowszechniło się przekonanie, że do tragedii doszło z powodu „rozluźnienia wszelkiej karności w służbie złożonej przeważnie z samych świeżo przyjmowanych młodzików”, którzy „zwęszywszy ponętną ładugę”, czyli cenne towary wiezione przez pociąg towarowy, „na własną rękę zaczęli szybować ten pociąg i wyprowadzili go daleko poza stację, aby tam dobrać się do wagonów”, co w konsekwencji doprowadziło do skierowania pociągu towarowego na tor, po którym od strony Lwowa jechał pośpieszny pociąg osobowy. Jak by nie interpretować treści doniesień prasowych i oficjalnego komunikatu na temat przyczyn katastrofy oraz związanych z tym domysłów, faktem jest, że sto lat temu, 19 maja 1920 roku, wydarzyła się  największa katastrofa kolejowa w rejonie Jarosławia, która pociągnęła za sobą śmierć ośmiu osób i ogromne starty materialne. 
Na początku czerwca na łamach „Tygodnika Jarosławskiego” informowano, że „pochowanie zwłok siedmiu żołnierzy, ofiar katastrofy kolejowej” odbyło się ze szpitala wojskowego „z całą starannością i rozwinięciem całego splendoru wojskowego” (szpital wojskowy funkcjonował w tym czasie w obiekcie, w którym obecnie mieści się Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy przy ul. Jana Pawła II). Trumny  wieziono „na furgonach okraszonych kwiatami i zielenią”, a kondukt pogrzebowy tworzył „korpus oficerski, deputacje żołnierskie wszystkich oddziałów w Jarosławiu stacjonowanych i liczne rzesze ludności, a także deputacja kolejarzy”. Podczas „pochodu” orkiestra wojskowa, która przybyła do Jarosławia z Krakowa, „przygrywała” marsze żałobne, a „oddział wojska” oddał salwę honorową. W zupełnie innych okolicznościach pogrzebano zmarłą w szpitalu jarosławskim cywilną ofiarę katastrofy, którą była mieszkanka Łodzi narodowości żydowskiej. Na łamach prasy jarosławskiej skarżono się, że miejscowa Gmina Żydowska „umyła od wszystkiego ręce”, żałując wydatków na godne jej pochowanie według obowiązującego rytuału (jako że przy zmarłej nie znaleziono pieniędzy, włożono ją w „trumnę szpitalną” i „wózkiem” wywieziono na jarosławski cmentarz żydowski).
Dla osób niewtajemniczonych w specyfikę konstrukcji dawnego taboru kolejowego należy się wyjaśnienie, że wzmiankowany w relacji prasowej jaszczyk lokomotywy był specjalistycznym wagonem doczepianym do lokomotywy, składającym się ze skrzyni węglowej i pojemnika na wodę. Przewożony w nim zapas wody i węgla oraz narzędzia służyły do obsługi lokomotywy i wytwarzania pary wodnej niezbędnej do jej napędu. Jaszczyk zespolony na stałe z lokomotywą (na jednym podwoziu) tworzył tender. Etymologicznie „jaszczyk” wywodzi się od rosyjskiego jaszczik, co w tłumaczeniu na język polski znaczy „skrzynia”.
 Zbigniew Zięba

O AUTORZE 

Zbigniew ZIĘBA, budowlaniec, wieloletni pracownik wydziału rozwoju Urzędu Miasta Jarosławia, miłośnik zabytków i lokalnej historii, w latach 1984-1996 uczestnik akcji ratującej przed zagładą jarosławskie zabytki staromiejskie. Autor wielu publikacji oraz książek: m.in. „Jarosławskie cmentarze” (2008), przewodnika „Szlak historyczny miasta Jarosławia” (2013), współautor książki „Tajemnice jarosławskich podziemi” (2014), „Historia i pamięć w twórczości jarosławskiego Artysty Rzeźbiarza Stanisława Lenara”. W 1999 r. otrzymał ministerialną odznakę „Za opiekę nad zabytkami”, dwukrotnie uhonorowany statuetką Burmistrza Miasta Jarosławia „Jarosławem”. 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo EkspresJaroslawski.pl




Reklama
Wróć do