Mamy już wrzesień, uczniowie poszli do szkoły, ale wakacje wciąż mają studenci. Nasz cykl – nie ukrywamy, że ku uciesze wielu Czytelników – kontynuować więc będziemy do końca tego miesiąca. To dobry czas, by udać się na wędrówkę, a ziemia jarosławska doskonale się do tego nadaje.
Przeszłość lasem porośnięta
W ubiegłym tygodniu zainaugurowaliśmy wakacyjną wędrówkę przez gminę Wiązownica. Teraz od razu rozpoczynamy więc jej kontynuację od spaceru do nieistniejącej wsi Terebień, którego nikłe pozostałości kryje sosnowy las. Skąd ten las? Nie wyrósł sam, został posadzony ludzką ręka po 1947 roku, czyli po czasie, gdy mieszkańców tej wsi wysiedlono w czasie Akcji Wisła. Do II wojny wieś nazywała się Terebnie. Jak wyglądało normalne życie wioski, w której mieszkali i Ukraińcy, i Polacy, można przeczytać we wspomnieniach Zofii Gajowej z domu Petryga, zamieszczonych w książce Jana Kucy „Opowieści z jarosławskiego Zasania”. Wioska miała szkołę i karczmę, w czasie pracy w polu pięknie śpiewano, obchodzono radośnie święta, a do rodzin mieszanych po kolędzie przychodził i polski, i ukraiński ksiądz. Urządzano zabawy. Był we wsi człowiek o imieniu Dymitr, który zajmował się leczeniem zwichnięć i ugryzień przez żmije, co wcale nie było wówczas rzadkie. Obok Ukraińców i Polaków mieszkały tam również dwie rodziny żydowskie. Żyli w zgodzie, aż przyszła straszna wojna, choć w 1939 roku właściwie ominęła Terebnie. A kiedy minęli Niemcy i Sowieci, z rąk UPA zginęli Polacy i Ukraińcy, a polscy żołnierze zabili 17-letniego chłopca. Po napadzie UPA na Wiązownicę w kwietniu 1945 roku polskie podziemie uznało, że Terebień jest siedliskiem ukraińskiej formacji i wieś spłonęła. Śmierć poniosły tylko cztery osoby, bo mieszkańcy byli czujni. W 1946 roku wielu ludzi odbudowało swe domy, ale w1947 roku musieli je opuścić, bo w ramach Akcji Wisła ludność ukraińską przesiedlono na północ kraju. Na terenie wsi posadzony został las sosnowy. W książce Jana Kucy znajdujemy informację, że w 2004 roku żyło jeszcze 42 byłych mieszkańców Terebnia. Ilu żyje do dziś?
Zostały tylko dwa krzyże
Dziś w Terebniu ostały się dwa krzyże. Pierwszy jest przy drodze na Łapajówkę, drogi w centrum nieistniejącej wsi, na rozstaju piaszczystych dróg. Pod tymi krzyżami kiedyś gromadzili się ludzie, by śpiewać na chwałę Boga. Jeśli natężymy ucho słychać jeszcze słabe echo śpiewów. To polskich, to ukraińskich pieśni. Uważny wędrowiec znajdzie jeszcze pozostałości zabudowań i roślinności z dawnych lar. Nad resztą szumi las. Jak tu trafić? Właściwie z każdej strony. Od Radawy, od Łapajówki, albo od Nielepkowic lub Manasterza. Jeśli jadąc z Wiązownicy do Radawy skręcimy w odpowiednim momencie w lewo, możemy zostawić samochód i dojść spacerem prosto pod ów drugi krzyż, który stoi na drogach rozstajnych.
Po wizycie we wsi, w której tylko duchy przodków dziś mieszkają, trafiamy do Łapajówki. Uwagę zwraca tu m.in. rzeźba św. Franciszka z Asyżu autorstwa Marka Barana. W pobliżu znajduje się początek ścieżki przyrodniczo-edukacyjnej, której trasa biegnie po nasypie dawnej kolejki wąskotorowej księcia Czartoryskiego.
Święty Jan już z głową
Na skrzyżowaniu dróg na Radawę i Piwodę stoi kapliczka św. Jana Nepomucena. Jerzy Czechowicz w przewodniku „Aktywnie po powiecie jarosławskim” pisze, iż w lipcu 1944 figura św. Jana utraciła głowę w wyniku strzałów jednego z radzieckich żołnierzy. Od tej pory mówiło się „koło św. Jana bez głowy”. Dopiero w 1968 roku proboszcz Wiązownicy i Piwody ks. Władysław Prucnal poprosił Franciszka Kłaka, ucznia jarosławskiego „Plastyka” o dorobienie głowy świętego.
Docieramy wreszcie do stolicy gminy – Wiązownicy. Tu wartych uwagi jest co najmniej kilka miejsc. Kościół pod wezwaniem św. Walentego (a więc cała Wiązownica świętuje na pewno Walentynki!) pochodzi z 1926 roku. Jest zatem o rok starszy od tego w Radawie i od cerkwi w Zapałowie. Poprzedni kościół uległ zniszczeniu w czasie I wojny światowej.
Ślady dworu Czartoryskich
W Wiązownicy znajdują się także pozostałości dworu Czartoryskich z XIX wieku, który stał tu od 1866 do 1940 roku. W tomie XXIII „Rocznika Jarosławskiego” Iwona Długoń pisząc o księżniczce Wandzie, przytacza m.in. opis dworu w Wiązownicy. Z bramy wjeżdżało się lipową aleją, a w samym pałacu były m.in. rysunki Artura Grottgera. Talent malarski miała i sama Wanda, która namalowała obraz św. Walentego dla kościoła w Wiązownicy. Obraz niestety nie zachował się do dziś. Jak i cały dwór. Pozostał po nim tylko staw, część czworaków i aleja lipowa.
Podczas bytności w Wiązownicy warto także przejść się nad San, by zobaczyć leciwe wierzby. Zmierzając nad Sanem w kierunku Jarosławia natkniemy się na filary mostu, który chcieli tu postawić Niemcy, ale nie dokończyli dzieła. Obydwie wojny odcisnęły zresztą na tych terenach olbrzymie piętno. To jeszcze jeden argument za tym, że wojna to najstraszliwsza rzecz, jaka się może przydarzyć.
Hubert LEWKOWICZ
Fot. Hubert Lewkowicz
Chcesz coś sprzedać lub kupić, oferujesz usługi, szukasz pracownika lub pracy?
przez gminę wiązownica (2) – w poszukiwaniu nieistniejącej wsi - komentarze opinie
Panie Lewkowicz, wojna wcale nie jest najstraszliwszą rzeczą jaka może się przydarzyć: o wiele gorszą rzeczą jest niewyciąganie z niej wniosków, tak jak to czyni obecne państwo ukraińskie, które oddaje cześć ludobójczej, zbrodniczej propagującej szowinizmy narodowościowy organizacji OUN-UPA. Oddawanie czci zbrodniczej dywizji Waffen-SS "Hałyczyna" (14-та Стрілецька Дивізія Зброї СС) potocznie określanej mianem Waffen-SS Galizien. Ukraina i jej szowinizm narodowy zahacza niebezpiecznie o negacjonizm historyczny. Świat hoduje potwora za naszą wschodnią granicą, który przy "wstawiennictwie" odpowiednich światowych gremiów dokona powtórki z historii.