Reklama

Zmierzyli się z niełatwym dyktandem. XIII Jarosławskie Potyczki Ortograficzne

Blisko 90 osób wzięło udział w XIII Jarosławskich Potyczkach Ortograficznych, które odbyły się w piątek, 5 listopada.

Tegorocznym lektorem był dr hab. Jacek Ścibor, który ze swadą odczytał  dyktando autorstwa Matyldy Zatorskiej i dr. Wojciecha Maryjki z Uniwersytetu Rzeszowskiego. 28 to najmniejsza liczba błędów popełnionych przez uczestników. Widać więc, że tekst do najłatwiejszych nie należał. Potyczki odbyły się w auli Państwowej Wyższej Szkoły Techniczno-Ekonomicznej, a ich organizatorami byli: Starosta Jarosławski, Zespół Szkół Ekonomicznych i Ogólnokształcących im. Marii Dąbrowskiej w Jarosławiu oraz Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im J. G. Pawlikowskiego w Przemyślu Filia w Jarosławiu. Partnerami konkursu byli  Burmistrz Miasta Jarosławia, Uniwersytet Rzeszowski i Państwowa Wyższa Szkoła Techniczno-Ekonomiczna w Jarosławiu.

WYNIKI 
Kategoria „Szkoła podstawowa”

1. miejsce i tytuł Jarosławskiego Mistrza Ortografii – Kacepr Capik ze SP nr 1 w Pruchniku, 
2. miejsce i tytuł I Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii – Antonina Kochanowicz ze SP nr 1 w Pruchniku,
3. miejsce i tytuł II Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii – Piotr Szpyrka ze SP nr 5 w Jarosławiu. 
Kategoria „Szkoła ponadpodstawowa”
1. miejsce i tytuł Jarosławskiego Mistrza Ortografii – Patryk Wawrzyszko z Zespołu Szkół Drogowo-Geodezyjnych w Jarosławiu,
2. miejsce i tytuł I Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii – Patryk Gaber z Zespołu Szkół Drogowo-Geodezyjnych w Jarosławiu, 
3. miejsce i tytuł II Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii – Julia Wielgos z Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Jarosławiu .  
 
Kategoria „Uczestnik”
1. miejsce i tytuł Jarosławskiego Mistrza Ortografii – Alina Gral,
2. miejsce i tytuł I Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii – Barbara Wrzesień, 
 3. miejsce i tytuł II Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii – Piotr Pochopień. 
 
TEKST DYKTANDA 
O sporcie fifty-fifty

– Ruszyłbyś się, Andrzeju! – westchnęła Bożena, widząc rozłożyste ciało swego chimerycznego małżonka rozciągnięte na kanapie z ekoskóry. W czasie pandemii przerzucił się na pracę zdalną i zapadł na chandrę. Pół leżał, pół siedział w niby-kokonie z wzorzystego koca, z niepohamowanym apetytem pożerając małe co nieco. Na co dzień to barłożył, to mitrężył czas, oddając się nicnierobieniu i lekce sobie ważąc nużące przytyki żony. Porzucił poranne przejażdżki rowerem, które z rzadka zamieniał na przechadzkę lub rześką przebieżkę.
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi! – pomyślała hoża kobieta, która nie rozpoznawała jeszcze przed półtora rokiem żwawego, choć zażywnego, sześćdziesięciopięcioipółlatka. Ochoczo odwiedzała studio ajurwedyjskiej jogi, a w czasie covidowych obostrzeń w superdopasowanych, prążkowanych legginsach ćwiczyła fitness i stretching z Chodakowską, nie zapominając o diecie złożonej z nieprzetworzonych składników. Spożywała półmiękki jarmuż, rzeżuchę i nasiona chia, popijając ten miszmasz shakiem lub smoothie. Wyrzekła się bez żalu nachos, lasagne (lazani) czy latte macchiato. Zapisała się też na kurs jive’a, o którym gwarzyła z trzpiotowatą Grażyną, łże-wegetarianką.
Andrzej ni stąd, ni zowąd w okamgnieniu podniósł się z leża. W głowie miał wspomnienia wrażeń z Tokio, gdzie nie raz rozbrzmiewał Mazurek Dąbrowskiego, tak po zwycięstwie chodziarza, jak i po chyżej sztafecie na bieżni. Pokrzykiwał „Polska, biało-czerwoni!”, a wtórował mu rozentuzjazmowany głosik hołubionej wnuczki Elżbietki, pół Polki, pół Francuzki, marzącej o karierze bramkarki jak jej bożyszcze, Katarzyna Kiedrzynek. Oglądali zmagania paraolimpijczyków, śledzili Tour de Pologne, żużlowców i siatkarzy, czyniąc mnóstwo harmideru wuwuzelami. Choć czy to na mecz do Rzeszowa, czy Jarosławia, gdzie rządziła drużyna San-Pajda (SAN-Pajda), niespecjalnie się Andrzejowi spieszyło… Wolał z rozrzewnieniem oglądać na YouTubie perypetie gwiazdy futbolu lokalnego, drużyny LZS Chrząstawa.
Pot ściekł mu strużką po potylicy. Chcąc nie chcąc, przypomniał sobie nieodległe czasy, gdy niemalże dostał się do kadry biathlonistów, jednak sukces uniemożliwiła kontuzja. Przerzucił się na snowboard i przez lata szusował po stokach. Wtem rozzuchwalony ekssportowiec uśmiechnął się chytrze. Ożyła w nim żądza przygody co niemiara. „Bieg Rzeźnika” – przemknęło mu przez myśl. Od zawsze zamierzał stanąć w ultramaratońskie szranki. „Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem…” – zanucił, zapadając w drzemkę. We śnie w okamgnieniu zdążał do odległej o ciut-ciut mety, przy żywiołowym wtórze chóru zagorzałych kibiców. Gdy przebiegł jej linię, przytuliła go cud-Bożenka, krzycząc: „Andrzeju!  Obudź się! Strasznie chrapiesz!”.


hl
FOT. Starostwo Powiatowe w Jarosławiu 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo EkspresJaroslawski.pl




Reklama
Wróć do