Reklama

Kick-boxing nauczył mnie pokory - Rozmowa z zawodowym mistrzem Polski Maciejem Krzyżanowskim

– Nigdy nie wiązałem tego z zarobkiem. Robiłem to tylko z miłości do sportu – mówi jarosławianin Maciej Krzyżanowski, który zakończył zawodniczą karierę. A w kick-boxingu osiągnął naprawdę wiele.

Dlaczego podjął Pan decyzję o zakończeniu kariery zawodniczej?

– Ta decyzja była dość trudna, ale najbardziej odpowiednia. Nie ma co ukrywać, wiek już swój mam i człowiek nie regeneruje się tak jak wcześniej. Praca, treningi, prowadzenie zajęć w klubie to dla organizmu duży wysiłek, a czasu do odpoczynku przy takim natężeniu zajęć nie było za wiele. Do tego kilka operacji, przez które też traciłem czas, nie trenując. A forma spadała. Kolejny powód to moi zawodnicy, którzy biorą udział w zawodach. Wiem że nie koncentrując się na swoich walkach, będę w stanie poświęcić im więcej czasu i skupić się na jeszcze lepszym przygotowaniu ich do zawodów. Bo to właśnie w młodzieży jest siła i na nich pora się skupić i przekazać zdobytą wiedzę. Moje dzieci nie chcą jednak ,bym kończył z walkami. Być może wezmę to pod uwagę i jeszcze kiedyś się gdzieś pokażę.

 

A jak się zaczęła Pana przygoda ze sportem, z ringiem?

– To dość zabawne. Jako mały chłopiec dużo czasu spędzałem u swojej kuzynki, która pewnego dnia włączyła film „Krwawy sport”. Właśnie wtedy pomyślałem: chciałbym trenować i kopać jak ten gość, czyli Van Damme. Po pewnym czasie zaczęłam ćwiczyć z bratem, który trenował w jarosławskim klubie. I to właśnie brat zabrał mnie parę razy na salę, bym zobaczył jak to naprawdę wygląda podczas prawdziwego treningu. To jeszcze bardziej wzbudziło chęć trenowania w klubie i rozwijania się w kick-boxingu.

 

 

Nie miał Pan najlżejszego dzieciństwa. Czy to też zadecydowało o wyborze drogi życiowej?

– Tamte czasy były ciężkie, choć ludzie byli bardziej weseli niż teraz. Moja mama bardzo dużo pracowała, nie wystarczało jej na wszystko czasu, bo musiała zajmować się nami sama. Dlatego też mnie wychowywali starsi bracia i jak wcześniej wspomniałem, jeden z nich trenował. Myślę że to dzięki niemu znalazłem się na treningach kick-boxingu w klubie Samuraj Jarosław, gdzie trenerem był I. Szegda. Dzięki temu trenerowi rozpocząłem swoje starty w kick-boxingu.

 

Jak reagowali Pana najbliżsi, koledzy, znajomi na to, że wybrał pan taką dyscyplinę? Czy zawsze pana dopingowali?

– Jeśli chodzi o rodzinę, to pamiętam że mama zawsze się bała. Zresztą, do samego końca się martwiła i powtarzała, żebym dał sobie spokój z tym sportem. A co do znajomych. Było wielu takich, którzy śmiali się i twierdzili, że i tak niczego nie osiągnę. To właśnie dzięki ludziom, którzy wątpili, jeszcze uparciej i ciężej trenowałem. Ale byli też i tacy, którzy mnie dopingowali, wspierali, a nawet mówili do innych: „Zobaczycie, on jeszcze pokaże, na co go stać”. Byli również tacy, którzy udawali dobrych znajomych, gdy wszystko szło dobrze, gdy razem się trenowało. Ale prawda jest taka, że jak chcesz osiągnąć choć trochę więcej w tym sporcie, musisz zacząć szerzej współpracować i wtedy niektórzy tego nie rozumieją. Ze znajomego można zostać wrogiem.

 

Pamięta Pan swoją pierwszą ważną walkę? Co pan wtedy myślał?

– Może to dziwne, ale to była walka z moich początków. Odbyła się ona w Sosnowcu. Uznawałem ją za mały rewanż, bo wygrałem z tym przeciwnikiem kilka miesięcy wcześniej w Tychach. A walczyłem z miejscowym zawodnikiem i podopiecznym znanego mistrza świata Cezarego Podrazy. Na papierze to on był faworytem, miał więcej walk i trenował o cztery lata dłużej niż ja. Natomiast ja miałem koło siebie trenera, który był bardziej pewny tej wygranej niż ja sam. Tak właśnie się stało, bo wygrałem w 47 sekundzie pierwszej rundy. Przed walką myślałem, że nie ma takiej możliwości, bym tam wygrał, bo wiedziałem, co rywal potrafi i że jest u siebie, ale spokój mojego trenera podpowiadał mi, że wszystko jest możliwe. Po walce dużo myślałem i zrozumiałem że nieważne są statystyki, ale trener który wierzy w ciebie i jest pewny że przepracowany wspólnie czas ma dać zwycięstwo.

 

Jakie cechy musi mieć młody człowiek, by osiągać sukcesy w tym sporcie?

– Na pewno musi być pewny, że chce coś osiągnąć w tym sporcie i być przygotowanym na ciężką pracę. Musi mieć samodyscyplinę i zawziętość. Powinien się liczyć z tym że w pewnym momencie pojawią się ludzie, którzy zaczną krytykować i przeszkadzać w odniesieniu kolejnych osiągnięć. Choćby z zazdrości.

 

Czasami ludziom się wydaje, że to takie proste. Trenuję, walczę, wygrywam. Tymczasem trzeba pokonać wiele przeszkód, by coś osiągnąć. Pan o tym wie.

– Tak, są tacy, którzy myślą, że wystarczy trenować cztery lata i będą mistrzami świata i ekspertami, ale to tak nie działa. Zaczynamy dostrzegać to po czasie, trenując w różnych klubach u innych trenerów, startując w zawodach, w różnych formułach kick-boxingu. Wtedy możemy powiedzieć, że trochę liznęliśmy tego sportu. Moje ostatnie lata pokazały mi, jak ciężko coś osiągnąć, gdy się jest po kilku różnych operacjach, pracując, trenując, pomagając chorym, prowadząc klub. Jak wszyscy wiecie, też mam rodzinę. Może ludziom się tak wydaję, że osoby takie jak ja to nic nie robią, tylko biją w worek i rzucają ciężarkami, ale tu się bardzo mylą.

 

Komu pan najwięcej zawdzięcza?

– To dość ciężkie pytanie, bo nie ma jednej osoby, której zawdzięczam to, co mam. Ale z pewnością to najwięcej zawdzięczam mojej mamie, która naprawdę wiele zrobiła i poświęciła, żebym wyszedł na normalnego człowieka.

 

Ma pan na koncie i mistrzostwo Europy i tytuł zawodowego mistrza Polski, który ukoronował pana karierę. Co pan uważa za swój największy sukces sportowy?

Na takie tytuły złożyły się wieloletnie treningi, starty i spokój w dążeniu do tego. Za sukces uważam mój pierwszy udział w treningu, bo to on zaczął budować wszystko, co osiągnąłem w tym sporcie. Nigdy nie wiązałem tego z zarobkiem, a robiłem to tylko z miłości do sportu.

 

Co by pan zapisał po stronie strat?

– Wiadomo, że przy takim poświęceniu zdarzają się nam kontuzje, nawet czasem takie, które muszą być leczone operacyjnie. Ale tak naprawdę to straciłem wiele czasu, który mogłem poświęcić dzieciom i rodzinie.

 

Znany jest pan nie tylko z waleczności w ringu, ale i z tego, że angażuje się pan w pomoc potrzebującym. Dlaczego?

– W moim życiu była sytuacja, że chciałem pomóc dziecku z wadą serca i to właśnie wtedy wróciłem do sportu, bo postanowiłem zorganizować galę kick-boxingu, podczas której miałem znów walczyć. Niestety, nie udało się. Wtedy stwierdziłem, że to co mogło pomóc temu dziecku, może pomóc innym potrzebującym i wszystko, co osiągnąłem w tym sporcie oddam na dzieci potrzebujące, które walczą o swoje zdrowie.

 

 

A czy mógł pan zawsze w potrzebie także liczyć na pomoc innych?

– To właśnie przykra strona tego wszystkiego, bo jeśli jest się na topie i jest się potrzebnym innym, to cię szybko znajdą. Ale jeśli samemu popadnie się w tarapaty, to szybko ludzie zapominają, kim jesteś i co dla nich zrobiłeś. Ile poświęciłeś, by im choć trochę pomóc. Ale nie mówię o wszystkich, którym pomagałem. Najbliżsi potrafili mnie motywować i wspierać.

 

Prowadzi pan swój klub KS Gladiator i po zakończeniu kariery zawodniczej chce się pan mu poświęcić. Jakie cele sobie postawiliście?

– Jeśli chodzi o mnie jako trenera i założyciela, to cel jest dość prosty. Chcę przekazać swoją wiedzę i doświadczenie innym, a cała reszta będzie zależeć od samych trenujących. To oni decydują, po co trenują.

 

Widzi pan już swoich następców?

– Tak, mam paru zawodników, którzy na pewno osiągną wysoki poziom i dążę do tego, by osiągnęli więcej, niż ja sam. Ale to wszystko jest w ich rękach. Największy potencjał widzę w 14-letnim Wojtku, który robi naprawdę wielkie postępy i już był na zgrupowaniu kadry. Czas pokaże, co wspólnie osiągniemy.

 

Radziłby pan młodym ludziom, by uprawiali akurat tę dyscyplinę?

Myślę, że ten sport jednak uczy współpracy z innymi ludźmi i przede wszystkim pokory, bo dzięki temu po wielu latach można coś osiągnąć i ten nasz wysiłek może przydać się kiedyś ludziom potrzebującym.

 

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w realizacji planów.

 

Hubert LEWKOWICZ

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo EkspresJaroslawski.pl




Reklama
Wróć do