Reklama

Pomaga mi całe miasto – mówi Swieta, która znalazła schronienie w Radymnie

Uciekła przed rosyjskimi bombami i w Radymnie znalazła swój drugi dom. Jak mówi, w dużych miastach nie ma takiego komfortu i takiej atmosfery. A tu ma wrażenie, że pomaga jej całe Radymno. I to daje siłę. Dzięki tej pomocy zamieszkała niedawno w oddzielnym mieszkaniu. Swieta świetnie sprawdza się jako korepetytorka z matematyki. Uczniowie bardzo chwalą sobie zajęcia z nią.

Ewelina i Paweł Sanoccy dobrze pamiętają dzień, w którym Swietłana z dwójką dzieci trafiła do prowadzonego przez nich ośrodka dla uchodźców przy ulicy Złota Góra w Radymnie. Był 19 marca. Sanoccy od początku wojny na Ukrainie bardzo mocno zaangażowali się w pomoc uchodźcom i w biurach prowadzonej przez nich firmy PST Radymno urządzili tymczasowe mieszkania dla matek z dziećmi z Ukrainy. To miejsce, w którym zazwyczaj uchodźczynie zatrzymują się kilka dni, by ruszyć dalej. Do Włoch, do Niemiec, do większych miast w Polsce. Ale Swieta została na dłużej. Kiedy tu trafiła, wahała się, co robić dalej. Jedni radzili: jedź na Zachód, inni mówili: skoro masz małe dzieci, zostań w Polsce. Już miała umówiony transport do Niderlandów, ale w dzień przed wyjazdem odwołała to. Została.

Zaskoczona przyjęciem w Polsce

Zanim jednak dotarła do Radymna, przeszła wiele trudnych, bolesnych chwil. Wojna zastała jej rodzinę w ich niewielkiej miejscowości w połtawskim obwodzie. Pierwszego dnia wojny słyszeli wybuchy i czołgi. Już dzień później pojechali do dziadków, nieco dalej od granicy z Rosją. W trakcie alarmu trzeba było schodzić do piwnicy. – Mąż poradził mi, żebym pojechała z dziećmi na zachód Ukrainy – wspomina Swieta. Tak zrobiła. Do Lwowa jechali dwadzieścia pięć godzin, w przedziale było czternaście kobiet i kilkoro dzieci. Pociąg jechał przez Kijów, który był wtedy mocno atakowany. Kiedy jednak pociąg przejeżdżał przez miasto, było cicho. – Po dziesięciu minutach dostaliśmy wiadomość, że znów słychać wybuchy – opowiada Swieta. W trakcie długiej jazdy, mimo wojennych warunków, nawiązały się przyjaźnie. Swieta częstowała jedzeniem uchodźczynie z Charkowa. Do tej pory ma kontakt z jedną kobietą, która dotarła do Niemiec. We Lwowie, u przyjaciółki, byli dwa tygodnie. W tym czasie był atak na Jaworów i ostrzał Lwowa, po którym wybuchł pożar warsztatów przy lotnisku. Swieta widziała ten pożar przez okno. Kiedy zawyły syreny, trzeba było z dziećmi schodzić do schronu. We Lwowie żonę i dzieci odwiedził mąż Swiety. Postanowili, że matka z Adrijem i Saszką musi jechać do Polski. Dotarli do Krakowca, tu krótki czas na pożegnanie, a potem Swieta z dziećmi poszła na piechotę w kierunku granicy. Samą granicę przekroczyli po ośmiu godzinach. Pierwsze chwile na polskiej ziemi były dla Swiety zaskoczeniem. Nie spodziewała się tylu chętnych do pomocy Polaków. Oferowali pomoc przy dzieciach, pomoc w przeniesieniu bagażu, ciepłą zupę, kawę, herbatę.

Przygotowali dla niej mieszkanie

Na jedną noc trafili do Hali Kijowskiej w Młynach. Choć tam warunki są jakie są, Swieta wcale nie wspomina tego czasu źle. Bo to pierwszy dzień i pierwsza noc bez syren. Bardzo mile w pamięci chowa wolontariuszy, którzy przebrani za bajkowe postaci rozweselali najmłodszych. Jej dzieciom – prawie pięcioletniemu Andrijowi i małej Saszce bardzo się to podobało. Stamtąd Paweł Sanocki zabrał ich do Radymna. Pamięta, jak Swieta zanim wsiadła do auta, pilnie fotografowała jego i tablice rejestracyjne. I bardzo dobrze robiła, bo tak radziły wszystkie organizacje zajmujące się kobietami.

U Sanockich znalazła swój drugi dom. Było spokojnie, rodzinnie, żadnych bomb i syren. Jedzenie i ciepła woda.

– Pytałam Ewelinę i Pawła, czy mogę tu pomieszkać dwa miesiące. Powiedzieli mi: Mieszkaj, ile chcesz – uśmiecha się Swieta.

Dobrze im tam było. Ale wolontariusze z Radymna szybko pomyśleli, jak sprawić, by miała swój dom. Swieta bardzo im się spodobała. Pracowita, odpowiedzialna i gotowa do działania. Aneta Dubiel-Korzepa, która zaangażowała się w pomoc uchodźcom, znalazła dla niej mieszkanie na osiedlu Jagiełły. To mieszkanie matki jednej z koleżanek, bardzo blisko ośrodka państwa Sanockich. Od tej chwili wspólnie pracowali nad tym, by to mieszkanie odświeżyć i wyposażyć w potrzebne sprzęty. W tajemnicy, bo to miała być niespodzianka dla Swiety. Kiedy weszła tu po raz pierwszy, była zszokowana.

– Ile mogliśmy, to pomogliśmy. Rzeczy mieliśmy od różnych ludzi – opowiada Aneta Dubiel-Korzepa.

Ale i oni sami zapewnili takie podstawowe rzeczy jak stół, telewizor, firanki.

 

Ma wielki talent do nauczania matematyki

Swieta jest z wykształcenia inżynierem budownictwa. Jednak od czasu urodzenia dzieci, nie pracowała. Chciała teraz wrócić do pracy i uczyć matematyki. Myślała o tym, by na uniwersytecie w Połtawie uzyskać uprawnienia pedagogiczne potrzebne do nauczania. Wojna sprawiła, że musiała odłożyć te plany. Ale w Polsce już sprawdziła się jako korepetytorka. Dzieci, które korzystały z pomocy Swiety, bardzo sobie te zajęcia chwalą. – Na początku bałam się, że ciężko się będzie porozumieć, ale okazało się, że daliśmy radę. Trochę po polsku, trochę po angielsku – mówi z uśmiechem Swietłana.

– Swieta bardzo się angażuje w to, co robi. Widzieliśmy to u nas, kiedy pomagała dzieciom w nauce – opowiada Paweł Sanocki.

Swieta mówi, że 24 lutego wojna przerwała jej dotychczasowe życie i nie wie, co będzie dalej. Ale wie, że w Radymnie znalazła ogromne wsparcie. To teraz jej dom. –Te Ukrainki, które pojechały do dużych miast, nie mają takiego komfortu. Ja w Radymnie czuję się jak w domu. Myślę, że pomaga mi tu całe miasto. To daje siłę.

Hubert Lewkowicz

FOT. Zbiory własne, Hubert Lewkowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo EkspresJaroslawski.pl




Reklama
Wróć do