
Trzeba z powrotem tę gminę nakierować na działanie samorządowe. Pomału wkrada się tutaj za dużo polityki i wracają dawne zwyczaje, z czasów, zanim zostałem wójtem - mówi Marian Ryznar, kandydat na wójta gminy Wiązownica, długoletni włodarz tej gminy.
Dwa lata temu zrezygnował Pan z funkcji wójta gminy Wiązownica. Teraz ponownie chce się Pan o nią ubiegać. Skąd taka decyzja?
- Moja rezygnacja była związana z toczącymi się postępowaniami sądowymi wobec mnie, ale także – o czym nie wszyscy wiedzą – wobec mojej rodziny. Te same siły, które uwzięły się na mnie, wiele złego zrobiły też moim bliskim. Rok przed rezygnacją podjąłem decyzję, że jeżeli dojdzie do sytuacji, w której te postępowania będą się kończyły, bez względu na ich wynik, to odejdę z pracy w urzędzie i z pracy na uczelni, z którą związany byłem przez szesnaście lat. Chciałem się odciąć od życia publicznego. Miałem poczucie wielkiej krzywdy. Starałem się robić wszystko jak najlepiej, a ciągle miałem problemy. Niektóre osoby zamiast pomóc, utrudniały mi działanie. Odbiło się ta na moim życiu, na moim zdrowiu. Dziś jednak spotykam się z powszechnym oczekiwaniem, bym wrócił. Słyszę, że powinienem to zrobić, a nawet, że to mój moralny obowiązek. To dla mnie miłe, że ludzie docenili moją pracę.
Z czego wnikają te opinie mieszkańców?
- Docierają do mnie głosy, że trzeba z powrotem tę gminę nakierować na działanie samorządowe. Pomału wkrada się tutaj za dużo polityki i wracają dawne zwyczaje, z czasów, zanim zostałem wójtem.
Przez lata walczył Pan o to, by ta polityka nie wkraczała do samorządu gminy Wiązownica.
- Tak, uważam, że samorząd to współgospodarzenie wszystkich na danym terenie. Od polityków oczekiwałbym wsparcia, ale nie na zasadzie kierowania z tylnego siedzenia. Wielu ludzi sądziło, że obecny wójt będzie gwarantem takiego działania. Ja też wierzyłem, że pan Strent, który przeszedł przez kolejne szczeble pracy w samorządzie pod moim kierownictwem, będzie niezależny. A ludzie zauważają, że tak nie jest i mówią, że czują się rozczarowani. Nie ukrywam, że na pewien czas wyłączyłem się z życia tej gminy i skupiłem się na moim gospodarstwie agroturystycznym, w którym spędzałem więcej czasu niż w domu. Jednak argumentacja tych osób, które namawiają mnie na powrót, przekonuje mnie. A mówią, że znów w Wiązownicy widać wysublimowanie się władzy i podporządkowanie pewnych działań ambicjom politycznym niektórych osób. Decyzje zapadają w jakichś dziwnych okolicznościach. Ponownie zacząłem się bliżej przyglądać gminie i teraz rozumiem tych, którzy mi to mówią. Twarz tej gminy zmieniła się na taką, która była jeszcze przed moim przyjściem. Do głosu doszły grupy, które niekoniecznie na celu mają dobro gminy, ale chcą wypromować siebie. Czasem zasłaniają się dobrem gminy i pokazują, jak dużo dla niej zrobili, chociaż nie mieli żadnego wpływu na to, co obecny wójt zrobił. A ten wójt, w mojej opinii, podporządkowuje się temu. Wykonał pewne inwestycje, bo były przygotowane i były na to przyznane pieniądze, a ktoś inny stoi i przecina wstążkę. Wójt to akceptuje, a takiej sytuacji być nie powinno. To się ludziom nie podoba.
Ale może dzięki kontaktom z takimi politykami, faktycznie coś się dla tej gminy udało pozyskać?
- Całkowicie tego zanegować nie można, ale nie przesadzałbym z takimi opiniami. Owszem, można mieć różne sympatie polityczne. Poprzedni rząd, który nie był spełnieniem moich marzeń, wymyślił program Polski Ład, dzięki któremu spłynęło sporo pieniędzy do wielu gmin wiejskich, w tym i do gminy Wiązownica. Z tych dużych pieniędzy wiele samorządów skorzystało, w sposób szczególny, bo program Polski Ład finansował prawie w stu procentach zgłoszone inwestycje. Kiedyś musieliśmy walczyć o pieniądze unijne, a tu wystarczyło mieć przygotowaną dokumentację i złożyć wnioski, co zostało uczynione jeszcze wówczas, gdy byłem wójtem. Cieszy mnie fakt, że obecny wójt nie zanegował moich planów inwestycyjnych i otrzymane środki wykorzystał na ich realizację.
Wiele osób podkreśla, że w tym czasie, gdy był Pan wójtem gminy Wiązownica, udało się zmienić obraz tej gminy.
- Faktycznie, „poszliśmy” do przodu, ale jeszcze jest wiele do zrobienia. Społeczeństwo się rozwija, potrzeby rosną i oczekiwania ludzi na pewno będą coraz większe. Obecny wójt objął stanowisko, gdy gmina osiągnęła już pewien poziom rozwoju. Myślę o infrastrukturze, drogach, wodzie, kanalizacji, budownictwie, oświacie, czy szeroko rozumianej kulturze. Nigdy jednak nie będzie tak, że zabraknie zadań do wykonania. Wydaje mi się, że trafne są opinie ludzi, którzy uważają, że gmina teraz trochę się zatrzymała. Fakt, widać dużą aktywność w mediach społecznościowych, przecinają wstęgi, dziękują, wręczają i odznaczają. Czasami finansują działania i rzeczy niekoniecznie potrzebne. Tracimy trochę ducha rozwoju. Idą inwestycje, które były przygotowane i trzeba je było zrealizować. Ale nie przygotowuje się do realizacji nowych zadań. Zapomina się o dużych miejscowościach, tj. Szówsko, Zapałów czy inne, nawet w drobnych rzeczach i nie zastąpią tego hucznie otwierane nowe-stare stołówki w szkołach. Dodatkowo trzeba pamiętać, że gminę trzeba rozwijać we wszystkich możliwych płaszczyznach, we wszystkich jej częściach, nawet jeżeli wydaje się, że niektóre miejscowości osiągnęły już szczyt zagospodarowania.
Co Pana zdaniem zostało zaniedbane?
- Choćby program rozwoju budownictwa, który zostawiłem, można powiedzieć, na biurku. Jeśli nie będzie młodych ludzi, to najpiękniejsze obiekty sportowe i oświatowe, nie spełnią swojej roli. Fajnie, że w Ryszkowej Woli powstała hala sportowa, ale patrzmy też, ile dzieci będzie z niej korzystać. Prowadziłem rozmowy, by do tej szkoły przyjąć dzieci z Bobrówki, bo jest to jedna parafia, a obecne warunki Ryszkowej Woli są lepsze niż w Bobrówce. Równocześnie miałem przygotowany plan pobudzenia budownictwa na Zapałowszczyznie, bo działania w tym zakresie stopniowo prowadzone od Mansterza po Nielepkowice, Wiązownicę, Szówsko, Piwodę, Radawę czy Mołodycz już przyniosły wymierne efekty. Nasza gmina, jako jedna z trzech na terenie byłego województwa przemyskiego, zwiększyła liczbę mieszkańców. Gdy zostałem wójtem, gmina liczyła 10,5 tysiąca mieszkańców, a teraz jest prawie 13 tysięcy. Oprócz nas zyskały jeszcze tylko dwie gminy – Tryńcza i Żurawica, wszystkie pozostałe, w tym i miejskie, tracą. Młodzi ludzie szukają lepszych perspektyw w większych ośrodkach miejskich. Może zabrzmi to trywialnie, ale gmina jest silna mieszkańcami. Ja zachęcałem ludzi do osiedlania się w gminie poprzez niskie podatki i opłaty, rozbudowę infrastruktury, uzbrajając nowe tereny w drogi, oświetlenie, wodę, kanalizację. Z drugiej strony może nawet rozwój Radawy, odbierany przez niektórych jako inwestowanie dla innych, prowadziłem, aby zwiększyć atrakcyjność nie tylko tej miejscowości, ale całej naszej gminy. Remonty obiektów kulturalnych, sportowych, rozbudowy i podnoszenie poziomu obiektów oświatowych, aktywowanie życia społecznego czy nawet budowanie dobrego zespołu pracowników urzędu przyjaźnie nastawionego do stron wbrew pozorom też ma istotny wpływ na to, że ktoś dobrze oceni naszą gminę – będzie chciał tu powrócić, pozostać, po prostu zamieszkać.
Efekty w postaci nowych zabudowań mieszkalnych można już zobaczyć chociażby w Nielepkowicach, w Wiązownicy, w Szówsku, Manasterzu, Piwodzie, Mołodyczu czy Radawie. Ten program miał być kontynuowany na tzw. Zapałowszczyznie, a teraz o tym zapomniano. Uważam, że to jest niebezpieczne, bo zaczyna tam już ubywać mieszkańców, a przecież obowiązkiem władz gminy jest dbanie o równomierny rozwój całej gminy.
A po tych prawie trzech latach co Pana najbardziej niepokoi?
- Stopień zadłużenia gminy – 9 milionów złotych w ciągu dwóch lat. Główne inwestycje były finansowane prawie w 100 proc. z Polskiego Ładu, a gmina bierze kredyty w najgorszym możliwym czasie, przy bardzo wysokich stopach procentowych. Drugim takim elementem, który mnie niepokoi, jak już wyżej wspomniałem, jest nierównomierne inwestowanie w poszczególnych miejscowościach gminy. Poza tym nie prowadzi się działań na wszystkich płaszczyznach życia społecznego. Również wiele osób sygnalizuje, że władzom gminy jakby umykały te, czasem drobne, ale ważne potrzeby mieszkańców. W moim odczuciu próbuje się pozycję gminy budować w mediach społecznościowych w internecie przy pomocy ładnych zdjęć, obecności ważnych polityków, pomijając przy tym pracę wielu osób, radnych, sołtysów, mieszkańców czy np. działań ochotników z OSP, członków KGW, czy działaczy sportowych małych klubów. Próbuje się te grupy pokazywać tylko jako zespoły ciągle coś otrzymujące, żyjące i działające przy wsparciu politycznym i finansowym, a nie dzięki zaangażowaniu własnej pracy.
Pana oczkiem w głowie była Radawa, którą Pan rozwinął tak, że stała się jednym z najpopularniejszych ośrodków letniskowych w regionie.
- Radawa wymaga stałej pracy, a także spojrzenia w przyszłość. Osiągnęliśmy pewien poziom, ale jeśli na nim się zatrzymamy i nie zauważymy, że podobne miejsca powstały też w innych gminach, np. w Radymnie, Kańczudze czy Jaworniku Polskim, to nawet się nie obejrzymy, jak ludzie z Radawy zaczną stopniowo uciekać. Dzisiaj konsumowane jest to, co zostało przez lata wypracowane, nawet jeśli chodzi o program artystyczny w sezonie. Trzeba cały czas iść do przodu, szukać nowych możliwości rozwojowych i źródeł ich finansowania. Radawę trzeba dalej rozwijać i wspierać miejscowościami sąsiednimi, np. Mołodyczem, w którym planowana jest budowa 11-hektarowego zbiornika wodnego (koncepcja leży w województwie) czy Nielepkowicami, w których starałem się stworzyć centrum sportów motoryzacyjnych. Ze względu na zakres przestrzenny i finansowy tej planowanej inwestycji chciałbym ponownie zainteresować tym władze centralne. Z drugiej strony nie realizuje się już w dużej mierze gotowych projektów prorozwojowych, tj. np. pętli rekreacyjno-komunikacyjnej Radawa-Mołodycz-Nielepkowice-Łapajówka-Radawa. Prawie cała ta trasa już istnieje, pozostało do wykonania 1,5 kilometra w Manasterzu przez przysiółek Mielniki do Białej Góry.
To nie jest jedyny Pana pomysł, który nie doczekał się podjęcia.
- Tak, to prawda. Ale mam też wiele innych pomysłów na dalszy rozwój gminy. Będę chciał je przedstawić na zebraniach przedwyborczych. Oczywiście trzeba mierzyć zamiary na siły. Jednak najpilniejszym zadaniem na dzisiaj jest dokończenie kanalizowania gminy w miejscowościach: Manasterz, Mołodycz, Surmaczówka i Wólka Zapałowska. Manasterz ma gotową dokumentację, natomiast w pozostałych miejscowościach nawet nie rozpoczęto prac projektowych. Bardzo mnie to niepokoi, bo przy obostrzeniach, które zaczną obowiązywać od maja br. mieszkańcy tych czterech wiosek będą w bardzo trudnej sytuacji. Dodatkowo nie jesteśmy przygotowani do pozyskiwania środków unijnych z Krajowego Programu Odbudowy, nie mamy gotowych dokumentacji na nowe inwestycje. Chciałbym także, żeby pewnych rzeczy, które zostały wykonane i tak naprawdę nie były za drogie w utrzymaniu, nie „kasować”, jak np. wyłączanie podwójnych lamp ulicznych, które wyróżniały nas na tle innych gmin. Rozumiem konieczność oszczędzania, ale zgaszenie jednej żarówki o małej mocy nie daje dużej oszczędności. Zwłaszcza gdy prawie w tym samym czasie buduje się i włącza jupitery o potężnej mocy na stadionie w Wiązownicy w godzinach późnowieczornych, gdzie nie zawsze jest to uzasadnione. Za kilka godzin świecenia tych jupiterów, tamte podwójne lampki mógłby się świecić cały czas. A na marginesie powiem, że w czasie, gdy te podwójne lampy świeciły się, arcybiskup Michalik w rozmowie ze mną powiedział, że gdy jedzie z Warszawy lub Lublina od razu wie, że wjeżdża do gminy Wiązownica. Żartował, że my chcemy mieć wszystko najlepsze!
Wiem, że kilka spraw, których nie zdążyłem realizować, można by było na nowo rozpocząć i przestawić tę gminę ponownie na tory typowo samorządowe.
Hubert LEWKOWICZ