
Dyscyplina, którą uprawia, czyli górskie biegi ultra, to zajęcie tylko dla najtwardszych. A Paulina Tracz z Wierzbnej jest w absolutnej krajowej czołówce. Mijający rok był dla niej bardzo dobry. Wygrała „setkę” w Krynicy, wygrała morderczy bieg we Włoszech, rok kończy na pierwszym miejscu w Polsce w klasyfikacji ITRA.
Kiedy była dzieckiem, zobaczyła w telewizji bieg mężczyzn na 10 tysięcy metrów. – Zastanawiałam się wtedy, jak to jest możliwe, że oni mogą tak przebiec dziesięć kilometrów? Teraz wiem, że samo pokonanie tego dystansu to nie problem, choć wciąż podziwiam tempo, w jakim oni to robią – uśmiecha się Paulina Tracz. Dziś sama ma na koncie sukcesy w biegach na znacznie większych dystansach. Najdłuższe to te po 100 kilometrów. W tym roku zamierza pobić ten rekord i pobiec we Włoszech w biegu na.... 125 kilometrów.
Pierwsza na 100 kilometrów
Paulina Tracz, dziewczyna z Wierzbnej, jest najwyżej sklasyfikowaną w Polsce zawodniczką w falsyfikacji ITRA (International Trail Running Association), w której bierze się pod uwagę nie tylko dystans biegu, ale i przewyższenia. W tym roku wygrała prestiżowy Bieg 7 Dolin w Krynicy na dystansie 100 km. Była pierwszą kobietą na mecie, a w ogóle wyprzedziło ją tylko 8 mężczyzn. W poprzednich latach była tam trzecia, druga, w 2019 roku udało się wygrać. Mordercze biegi po górach to jest to, co Paulina Tracz kocha najbardziej. Dla kogoś, kto na stałe mieszka na płaskim terenie, już sam fakt biegu po górach to trudność. Do tego dochodzi ukształtowanie trasy, przewyższenia, kamienie na drodze i niewiadoma pogoda. – W ubiegłym roku podczas biegu w Dolomitach na 87 kilometrów było tak gorąco, że trudno było to wytrzymać. Nikt nie był na to przygotowany, uratowały nas górskie strumienie. Pogoda to czynnik bardzo istotny. Ja zdecydowanie wolę już deszcz od upału – mówi Paulina Tracz. Mimo upału w Dolomitach wygrała.
Patrzyłam jak zaczarowana
W okresie szkolnym nic nie zapowiadało, że będzie tak wybitnym sportowcem, choć lubiła pojeździć na rowerze i kochała piłkę nożną. W Cieszacinie Małym, gdzie się wychowywała, futbolówkę kopała z kolegami i bratem. Gdy chłopakom brakowało bramkarza, Paulina potrafiła nawet stanąć między słupkami. Po przeprowadzce do Wierzbnej futbol już nie był dla niej tak ważny. Trochę biegała z koleżanką, ale – jak dziś wspomina – było to zupełnie amatorskie truchtanie. WF lubiła i w gimnazjum, i w jarosławskim liceum, ale nawet wtedy nie czuła jeszcze, że ma w sobie szczególną moc. Dopiero jako studentka resocjalizacji w Rzeszowie zainteresowała się bieganiem na poważnie. – Chciałam schudnąć. Pamiętam, że wyszłam z zajęć, które odbywały się przy ulicy Jałowego. Akurat tamtędy wiodła trasa pierwszego Biegu Niepodległości w Rzeszowie. Patrzyłam jak zaczarowana na tych biegnących ludzi i myślałam „Kurczę, ja ja bym chciała tak kiedyś pobiec...” – wspomina dziś. Po około pół roku pobiegła w półmaratonie.
Pierwszy bieg ultra i..wygrana
Choć od tamtej pory biegała w Hiszpanii, Portugalia i we Włoszech, w Austrii, Francji, Szwajcarii i Szkocji, a nawet w dalekim Hongkongu, do dziś biegi rzeszowskie darzy szczególnym sentymentem. Pierwszym jej biegiem był właśnie ten półmaraton w stolicy Podkarpacia w 2014 roku. Z uśmiechem wspomina, że kupiła sobie wtedy zegarek ze stoperem i czytała „Runner's World”. Już pierwszy start zakończył się sukcesem, a pokonała zawodniczki, które biegały znacznie dłużej. Pierwszego wywiadu telewizyjnego udzielała w towarzystwie swojego szkolnego kolegi, którego spotkała na trasie. Potem był jeszcze maraton płaski w Rzeszowie, ale płaskie biegi – jak mówi dziś – trochę ją nudzą. Wtedy w ręce wpadły jej publikacje Scotta Jurka – weganina i ultramaratończyka, Amerykanina polskiego pochodzenia. Paulina, która wówczas startowała pod swoim panieńskim nazwiskiem – Wywłoka – wiedziała już, że chce biegać na trasach ultra. – Miałam kolejny cel, kolejne wyzwanie – wspomina. I znów pobiegła w Rzeszowie. Bo wtedy, w 2016 roku, nie miała jeszcze żadnych biegających znajomych, więc wybrała zawody, które były najbliżej. Pobiega i wygrała.
Trzykrotna randka na Śnieżce
Ten pierwszy bieg ultra to był przełom w jej życiu. Potem – przez koleżankę, którą on rehabilitował – poznała Łukasza – jej obecnego trenera, a od lipca 2019 roku także... męża. Łukasz Tracz, właściciel gabinetu fizjoterapii, który ma siedzibę na pływalni w Jarosławiu, kończył wtedy pisanie książki „Przygotowanie do treningu biegowego pod kątem fizjoterapii and more…” Sam biegał i biega, a do tego ma świetne przygotowanie teoretyczne jako fizjoterapeuta. Na początku znajomości pojechali na bieg „3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc”. Trzeba było wybiec trzykrotnie na najwyższy szczyt Karkonoszy i zbiec. W sumie około 8 godzin. – Wtedy nie byłam w ogóle przygotowana na takie biegi. Przy trzecim wbieganiu miałam tylko ochotę usiąść i tam zostać. Łukasz mnie karmił i dawał pić colę. Było mi niedobrze, piłam na siłę. I po pewnym czasie, jak feniks z popiołów, odzyskałam siłę. Cola, która ma dużo cukru i pita na co dzień jest szkodliwa, uchodzi za napój ultrasów. Ja bardzo lubię pić na trasie colę. Śmiejemy się, że ten bieg to była nasza pierwsza tak długa randka – wspomina Paulina.
Na trasie się modlę
Czym zająć głowę, biegnąc na 70, 80 lub 100 kilometrów? – Sporo osób słucha muzyki. Ja nigdy tego nie robię. Modlę się. Za moich bliskich, za wszystkich uczestników biegu. Na biegach jest dużo czasu. Niekiedy coś mnie od tej modlitwy oderwie, ale potem do niej wracam – opowiada zawodniczka z Wierzbnej. Droga od pierwszego półmaratonu do bycia w czołówce najbardziej wytrzymałych kobiet, była długa i, wiodła pod górę. To nie tylko codzienny, mozolny, trudny trening. To także wyrzeczenia. Trzeba odpuścić sobie trochę życie towarzyskie, jest mniej czasu na książki, na filmy, na telewizję. Ważne, są wyjazdy w góry, bo należy organizm przyzwyczajać do wysokości. Oprócz czasu to pochłania także finanse. W 2018 roku została członkinią Salco Garmin Team, dzięki czemu część wydatków ma zapewnione przez sponsorów. – Jednak w dalszym ciągu potrzebne są niemałe pieniądze na pokrycie wyjazdów treningowych i startowe, a także suplementów oraz sprzętu sportowego, który szybko się zużywa – mówi zawodniczka. Na pewno Paulinie pomógł też fakt, że zawodową pracę w urzędzie gminy zamieniła na pracę w firmie męża i trenera. – To daje mi pewne możliwości. W przerwie wskakuję na bieżnię mechaniczną i robię sobie trening. Pracuję z reguły popołudniu i wieczorami, więc mogę się wyspać i rano trenować. Wolę trenować rano – opowiada. No i dieta. Kasza jaglana, owoce, warzywa. Trzeba się ograniczać ze słodyczami. Na trasie Paulina najchętniej korzysta z naturalnego pożywienia – banan, rodzynki, arbuz. Z naturalnych składników przygotowują z mężem także izotniki używane na trasie. Z wody, syropu z agawy i cytryny. Odżywianie i nawadnianie na trasie jest bardzo istotne. Kiedy się to zaniedba, może po prostu człowiekowi „odciąć prąd”. Jak podkreśla Paulina, niesamowicie ważny jest sen.
Batonik od turystów
Paulina jako jedna z najlepszych zawodniczek w biegach górskich trafia do reprezentacji Polski. Brała udział w mistrzostwach świata w Karpaczu, w Hiszpanii i Portugalii, choć tych hiszpańskich nie wspomina najlepiej. Na trasę wybiegła z zatruciem i czuła się fatalnie. Męczyła się niemiłosiernie, ledwo biegła, na najtrudniejszych odcinkach górskich – szła. Inni biegacze motywowali, zachęcali, ale widzieli, że z Pauliną nie jest dobrze. – Miałam ochotę zrezygnować, ale pozostałe dwie Polski biegły dobrze. Gdybym nie skończyła, nie sklasyfikowano by nas w ogóle. Powiedziałam sobie, że nie mogę zawieść. Zajęłyśmy szóste miejsce. Gdybym się dobrze czuła, miałybyśmy szansę na podium – wspomina dziś. W Portugalii przegrała z zawodniczką, którą potem pokonała w Dolomitach we Włoszech. W tym włoskim biegu realizowała już ściśle założenia trenera. Po kolei wyprzedzała wszystkie dziewczyny. Została ta jedna. Wyprzedziła ją, ale potem zabrakło Paulinie jedzenia. Punkt odżywczy był nie tam, gdzie miał być, a w górach kilometr czy dwa, to duża różnica. Zaczęła słabnąć. Nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyby nie turyści, którzy dali jej batonik. Choć w pewnym momencie prawie czuła już na plecach oddech rywalki, nie dala się wyprzedzić. Wygrała.
Trening nawet w święta
W nadchodzącym roku chce osiągnąć kilka celów. Pierwszy to powalczenie o mistrzostwo Polski w biegach długich, w Szczawnicy. To bieg po górach, choć z tych – jak to mówi Paulina – krótszych, bo zaledwie na dystansie 43 km. Drugim celem jest mistrzostwo Polski w biegach ultra, w Beskidzie Żywieckim. No i, oczywiście, tradycyjnie 100 km w Krynicy. Ale to wszystko dopiero przed nią. Na razie wraz z mężem czekają, jak wszyscy, na Boże Narodzenie. – Spędzimy je w domu, z rodziną. Będziemy na dwóch Wigiliach. Choć, oczywiście w święta też nie odpuścimy treningu – uśmiecha się Paulina.
Hubert Lewkowicz
Fot. Zbiory Własne
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie