Reklama

Rozmowy o Janie Pawle II. Fragmenty książki jarosławskiego dziennikarza Mariusza Kamienieckiego. Rozmowa z Jerzym Klugerem, przyjacielem papieża

18 maja minęła 100. rocznica urodzin Jana Pawła II. Z tej okazji publikujemy fragmenty książki jarosławskiego dziennikarza Mariusza Kamienieckiego „Bardzo ludzka świętość. Rozmowy o Janie Pawle II – Świętym”, która okazała się w tym roku.

Promocja książki odbyła się w styczniu tego roku w Kolegiacie Bożego Ciała w Jarosławiu, a uczestniczył w niej abp Mieczysław Mokrzycki, były sekretarz papieski. Książka jest do nabycia w Kolegiacie Jarosławskiej oraz w Centrum Kultury i Promocji, Rynek 5 w Jarosławiu.

Publikacja jest zbiorem kilkudziesięciu rozmów, które przeprowadził Mariusz Kamieniecki po śmierci papieża, ale jeszcze przed jego kanonizacją. Za zgodą autora będziemy publikowali niektóre z rozmów. Dziś fragmenty rozmowy Mariusza Kamienieckiego z przyjacielem Karola Wojtyły – Jerzym Klugerem (zmarł w 2011 roku).

 

Pana przyjaźń z Papieżem Janem Pawłem II - Karolem Wojtyłą sięga jeszcze czasów przedwojennych. Z pewnością już jako dzieci przeżyliście wiele przygód…

- Nasza przyjaźń zrodziła się jeszcze we wczesnym dzieciństwie i poprzez ławę szkolną, lata młodzieńcze, mimo rozłąki wojennej, przetrwała 79 lat. Poznaliśmy się, kiedy Lolek miał chyba sześć lat, a ja byłem o pół roku od niego młodszy. Mieszkaliśmy w Wadowicach niedaleko siebie. Razem bawiliśmy się, graliśmy w piłkę. Karol, podobnie jak my wszyscy, od dziecka był normalnym, wesołym chłopcem. Zanim rozpoczęliśmy naukę w szkole, mieliśmy wiele wspólnych, czasem bardzo zabawnych przygód. W Wadowicach był miejski policjant, nazywał się Ćwięk. Był to bardzo surowy, postawny, elegancko ubrany mężczyzna, który majestatycznie przemierzał Rynek tam i z powrotem. Przy boku nosił zaś szablę. Podczas świąt narodowych, kiedy odbywały się defilady 12. Pułku Piechoty Ziemi Wadowickiej, wszyscy oficerowie z dumą prezentowali szable, ale pan Ćwięk nigdy jej nie wyciągał z pochwy, co budziło pewne podejrzenia. Wszystkie dzieci były bowiem przekonane, że to nie jest prawdziwa szabla, że ma tylko oryginalną rękojeść, ale jej ostrze jest drewniane. Wyjaśnienie tej zagadki bardzo nas nurtowało. Pewnego letniego dnia, kiedy było bardzo gorąco, ów policjant Ćwięk, zmęczony przysnął na ławce obok studni na Rynku, a szablę położył obok. Wówczas postanowiliśmy rozwiązać zagadkę. Cichutko zbliżyliśmy się, Karol złapał z jednej strony za szablę, a ja z drugiej. Ciągnęliśmy co sił, ale szabla jak na złość nie chciała wyjść z pochwy. Zaparliśmy się jeszcze mocniej i w końcu stało się… Szabla była prawdziwa i wyskoczyła z pochwy, a my upadliśmy na ziemię, robiąc przy tym sporo hałasu. To obudziło policjanta, który zaczął awanturę. Pewnie by się nam porządnie dostało, ale sytuację załagodził mój tatuś, kapitan rezerwy Legionów Piłsudskiego, który znał policjanta, szybko zszedł z biura i go uspokoił. Na całe szczęście skończyło się tylko na strachu, ale to zdarzenie świadczy, że Karol od dziecka był takim samym żywotnym chłopcem jak inni.

Później były lata szkolne. Jakim uczniem był Karol Wojtyła i czy wyróżniał się od innych?

- Od początku nauki uczęszczaliśmy do jednej klasy. Karol był bardzo dobrym kolegą mimo nieprzeciętnych zdolności był pracowity, pilnie się uczył i właściwie nie miał słabych stron. Był przy tym uczciwy i w zasadzie nam nie podpowiadał, ale zawsze mogliśmy liczyć na jego dyskretną pomoc. Lubił łacinę i grekę, które stanowiły podstawowe przedmioty w gimnazjum klasycznym starego typu. Proszę sobie wyobrazić, że przychodził do nas do domu przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu i z moim tatusiem godzinami rozmawiali po łacinie. Pamiętam, był bodajże rok 1938, kiedy nasze gimnazjum odwiedził kard. Adam Sapieha. Wówczas Karol w imieniu młodzieży wadowickiej wygłosił po łacinie długie, przepiękne przemówienie, które poruszyło wszystkich zebranych. Tatuś mój, który siedział wówczas blisko, usłyszał jak książę Sapieha, zainteresowany osobą Lolka, zapytał ks. Zachera, czy przypadkiem ten chłopiec nie myśli zostać księdzem. Musiał być zaskoczony, kiedy w odpowiedzi usłyszał, że bardziej pociąga go poezja, literatura, sztuka i że pewnie zostanie aktorem. Widzi pan, czas pokazał, że stało się inaczej, a prawdziwym powołaniem Karola Wojtyły, jakże zresztą spełnionym, była służba Bogu i ludziom.

(...)

Czy jako młodzieńcy rozmawialiście z Karolem także na tematy religijne?

- Fakt odmienności religijnej i to, że ja jestem Żydem, a Karol był katolikiem, nigdy negatywnie nie wpływał na nasze relacje. Przeciwnie, była to żywa przyjaźń, która nie szukała tego, co dzieli, ale tego, co łączy ludzi. Obaj też nosiliśmy w sercu przekonanie, że porozumienie między ludźmi różnej wiary i odmiennych kultur, które opiera się na wzajemnym szacunku, jest możliwe i potrzebne. Ja chodziłem do bożnicy, a Karol jako ministrant służył do Mszy św. w kościele. Pamiętam egzamin wstępny do Państwowego Gimnazjum Męskiego im. Marcina Wadowity, jaki zdawaliśmy po ukończeniu czwartej klasy szkoły powszechnej. Mieliśmy wówczas po 10 lat. Wprawdzie byliśmy pewni, że zdaliśmy, ale na ostateczne wyniki trzeba było poczekać. Lista z nazwiskami przyjętych została wywieszona w niedzielę, było to może 150 metrów od miejsca, gdzie mieszkałem. Poszedłem tam i zobaczyłem od góry w układzie alfabetycznym najpierw swoje nazwisko, a potem niżej Karola. Bardzo się ucieszyłem i postanowiłem natychmiast powiedzieć o tym Lolkowi. Nie było go w domu, bo służył do Mszy ś . w kościele. Pobiegłem więc do kościoła, choć nigdy wcześniej tam nie byłem. Po wejściu zobaczyłem Karola przy ołtarzu w białej komeżce. Nie chcąc przeszkadzać, postanowiłem poczekać do zakończenia nabożeństwa. Jedna z kumoszek wadowickich, wychodząc z kościoła, zauważyła mnie i powiedziała głośno: Co ty tu robisz? Ty jesteś przecież młody Kluger, a twój tata jest prezesem gminy wyznaniowej żydowskiej…

Jak Pan zareagował?

– Nie bardzo wiedziałem, co jej odpowiedzieć, więc milczałem. Za chwilę przyszedł Lolek, ucieszył się na wieść, że zostaliśmy przyjęci do nowej szkoły, ale bardziej ciekawiło go to, co chciała wspomniana już kobieta. Kiedy mu powiedziałem, nagle spoważniał i skupiony powiedział: Czyż ci ludzie nie wiedzą, że wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga? Jaka dojrzałość płynęła z tych słów, a przecież mój przyjaciel miał wówczas zaledwie 10 lat.

(...)

Karol Wojtyła był także człowiekiem wysportowanym…

- Owszem, jako chłopiec lubił grać w piłkę nożną w wadowickim parku, rzadziej jeździł na łyżwach. Kiedy już dorastaliśmy, zaczęliśmy jeździć na nartach. Niedaleko Wadowic była dolina Czumówka i tam stawialiśmy pierwsze kroki na śniegu. Z czasem wybieraliśmy nieco trudniejsze stoki, jak chociażby tzw. Dzwonek czy Leskowiec - górę w Beskidzie Małym. Muszę powiedzieć i przecież nie jest to tajemnicą, że narciarstwo i wędrówki po górach należały do ulubionych sportów Karola także wtedy, gdy zamieszkał w Watykanie.

Wróćmy może jeszcze na chwilę do Wadowic i II wojny światowej, która rozdzieliła Was na długo. W jakich okolicznościach, po latach, spotkał się Pan z Karolem Wojtyłą?

- Czas wojny i okupacji rozdzielił nas na długie lata. Musiałem przerwać studia inżynieryjne na politechnice. Wraz z ojcem zostałem aresztowany i trafiłem do sowieckich łagrów. Z Rosji wyszedłem wraz z Armią Andersa, później przemierzając szlak walczyłem na Monte Cassino, zaś po wojnie ukończyłem studia inżynierskie w Anglii, a w 1952 r. wraz z żoną Renne osiedliłem się we Włoszech, w Rzymie. Z kolei Karol, który rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, wraz z ojcem przeprowadził się do Krakowa. Spotkaliśmy się dopiero chyba w 1963 r. w Rzymie i był to, prawdę mówiąc, przypadek.

Proszę o tym opowiedzieć…

- Wraz ze swoim kolegą wracałem samochodem z Neapolu do Rzymu. Ja prowadziłem, a on czytał gazetę i znalazł tam fragmenty ważnego przemówienia o potrzebie odnowy w Kościele, jakie podczas obrad Soboru Watykańskiego II wygłosił arcybiskup z Krakowa. Myśli moje pobiegły od razu w stronę kard. Adama Sapiehy, który przecież gościł w wadowickim gimnazjum. Szybko więc wyrzuciłem z siebie to nazwisko, ale kolega, ku mojemu zdumieniu, odpowiedział, że to nie to, że chodzi o abp. Wojtyłę. A więc Karol żyje i do tego jest biskupem - uradowałem się i jak tylko wróciłem do Rzymu, jeszcze tego samego dnia odnalazłem go w Instytucie Polskim niedaleko Piazza Cavour. Zadzwoniłem, ale był na obiedzie w Watykanie, zostawiłem więc swój numer telefonu z nadzieją, że jak będzie mnie jeszcze pamiętał i znajdzie czas, to może zadzwoni. Dokładnie o 14:02 zadzwonił telefon i to był Arcybiskup Wojtyła. Po kilkunastu minutach spotkaliśmy się… Radość była ogromna. Było to bardzo serdeczne spotkanie, a rozmowom i wspomnieniom nie było końca. Ja opowiadałem o swoich wojennych przeżyciach, a on mówił mi o pracy w Zakładach Solway, w kamieniołomach, o przeżyciach związanych ze śmiercią ojca, o studiach w krakowskim seminarium i w ogóle o tragedii II wojny światowej. Od tego czasu spotykaliśmy się często, a właściwie przy każdej wizycie Arcybiskupa Wojtyły w Rzymie. Ja odwiedzałem go w Watykanie, a on często był gościem moim i mojej rodziny.

Jak zatem odebrał Pan wybór Karola Wojtyły na Papieża?

- To był szczęśliwy dzień dla wszystkich, którzy go znali, kochali, i chyba dla całego świata. 16 października 1978 r. wypadła mi plomba z zęba, więc zgłosiłem się

do znajomego dentysty. Siedziałem właśnie na fotelu, kiedy do gabinetu weszła asystentka i przekazała informację, że konklawe wybrało nowego papieża. Ranieri – bo tak nazywał się ten dentysta, z zaciekawieniem zapytał kogo, kogo…? Przypomnę może, że w gronie kandydatów wymieniano kardynałów: Siri i Benellego i niewielu liczyło, że papieżem może zostać ktoś spoza Włoch. Asystentka powiedziała, że nie pamięta, bo to takie trudne nazwisko i dodała tylko, że nowy Papież przybrał imię Jan Paweł II. Tymczasem z radia popłynęły pierwsze słowa nowo wybranego Ojca Świętego. Natychmiast poznałem ten głos, akcent i, uradowany, ku zdumieniu dentysty, wykrzyczałem: Lolek został Papieżem! Zaraz też podzieliłem się telefonicznie tą radością z moją żoną Renee, która jest przecież katoliczką. Wkrótce zadzwonił ks. Stanisław Dziwisz i zaprosił nas na spotkanie - pożegnanie Papieża z Ojczyzną w wypełnionej po brzegi Auli Pawła VI, w którym uczestniczył cały Episkopat Polski z Prymasem Wyszyńskim na czele.

(...)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo EkspresJaroslawski.pl




Reklama
Wróć do