
18 maja minęła 100. rocznica urodzin Jana Pawła II. Z tej okazji publikujemy fragmenty książki jarosławskiego dziennikarza Mariusza Kamienieckiego „Bardzo ludzka świętość. Rozmowy o Janie Pawle II – Świętym”, która ukazała się w tym roku.
Promocja książki odbyła się w styczniu tego roku w Kolegiacie Bożego Ciała w Jarosławiu, a uczestniczył w niej abp Mieczysław Mokrzycki, były sekretarz papieski. Książka jest do nabycia w Kolegiacie Jarosławskiej oraz w Centrum Kultury i Promocji, Rynek 5 w Jarosławiu.
Publikacja jest zbiorem kilkudziesięciu rozmów, które przeprowadził Mariusz Kamieniecki po śmierci papieża, ale jeszcze przed jego kanonizacją. Za zgodą autora publikujemy niektóre z rozmów. W tym tygodniu rozmowa ze Stanisławem Markowskim, artystą fotografikiem, filmowcem, twórcą muzyki do hymnu „Solidarności”.
Znał Pan Kardynała Wojtyłę jeszcze z czasów krakowskich…
- Wszyscy krakowianie bez wątpienia kochali Kardynała Karola Wojtyłę, i dlatego nie była to rzecz odosobniona, dotycząca tylko mnie czy mojej rodziny. Był wielkim człowiekiem o ogromnym autorytecie. Takich ludzi niestety dzisiaj brakuje. Pamiętam Msze św. sprawowane przez niego w katedrze wawelskiej, a także procesje Bożego Ciała, którym przewodniczył. Podczas swoich wystąpień nigdy nie stronił od ponurej rzeczywistości, jaka nas otaczała w czasach komunistycznych, po prostu nazywał ją po imieniu. Podobnie jak Prymas Wyszyński, kiedy zabierał głos, był to głos czytelny i jednoznaczny. Nigdy nie był to głos nienawiści, ale głos, który dodawał nam otuchy i nadziei. Umacniał nas w sferze psychicznej, a jednocześnie duchowej. Dlatego mieliśmy w nim wielkie, duchowe i moralne, wsparcie. Mój starszy syn Dominik uczęszczał do przedszkola na Pędzichowie, które prowadziły siostry ze Zgromadzenia Córek Bożej Miłości. Miałem więc kilka razy szczęście uczestniczyć w spotkaniach tego przedszkola z Kardynałem Wojtyłą w Pałacu Arcybiskupów Krakowskich. To przedszkole miało jego przydomek „Wesołe przedszkole”.
Skąd zainteresowanie Kardynała tym właśnie przedszkolem?
- Prawdę mówiąc, on wszystkich traktował równo, bez wyjątku, ale z tym właśnie przedszkolem łączyły go szczególne więzi. Opisała to w swoich pamiętnikach i książeczce „Moje spotkania z Ojcem” siostra Maria Goretti Nowak. Zakonnice wraz z dziećmi często modliły się o zdrowie Kardynała Wojtyły i nie był to przypadek. Okazuje się, o czym mało kto wie, że już wówczas przyszły Papież bardzo cierpiał z powodu kamieni nerkowych, czemu towarzyszyły silne bóle. Często wspominał, zresztą z wdzięcznością, że odczuwał wielką ulgę właśnie wówczas, kiedy siostryi dzieci zanosiły modlitwy w jego intencji. Takim był człowiekiem ciepłym i bezpośrednim. Podczas wspomnianych spotkań z dziećmi ze wszystkimi się witał, każdego cierpliwie wysłuchiwał, był blisko nas i biła z niego niesamowita dobroć. Z tego czasu mam serię zdjęć, które pokazują, jak się bawi z dziećmi, jak bierze je na ręce, siostra Maria przygrywa na akordeonie, a on tańczy z dziećmi. Inne zdjęcie z takiego spotkania pokazuje skupienie Kardynała, który w szumie i gwarze potrafił się wyłączyć i, zapatrzony gdzieś w dal, jakby chciał wejść w inną, Bożą rzeczywistość, która dawała mu siły. Jeszcze wówczas nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo głęboka była to relacja.
Czy pamięta Pan pierwsze zdjęcie zrobione przyszłemu Papieżowi?
- Był rok 1976, procesja Bożego Ciała. Kardynał Wojtyła, ogromnie skupiony, z zamkniętymi oczami niesie monstrancję z Panem Jezusem. Podobną sytuację utrwaliłem później, w 1987 roku pod kolumną Zygmunta w Warszawie, kiedy już jako Papież monstrancją błogosławił cztery strony Polski, świata. Zdjęcia te pokazują, jakim był, jego zatopienie w Chrystusie. Można to odnieść do ostatnich dni jego życia, kiedy umierając na oczach całego świata, nie wstydził się cierpienia, pokazując nam, jak z wiarą i nadzieją przejść przez tę nieuchronną dla każdego człowieka doczesną granicę do życia w Bogu. Mam też całą masę zdjęć z Krakowa, Częstochowy, kiedy po raz pierwszy jako Papież modlił się przed obrazem Czarnej Madonny czy innych miejsc w kraju i nie tylko, np. ze spotkania ekumenicznego z przedstawicielami religii całego świata w Asyżu. Są też zdjęcia chociażby z Białego Marszu, gdy po zamachu na życie Ojca Świętego ponad trzysta tysięcy ludzi wyszło na ulice Krakowa w modlitwie błagalnej o jego ocalenie.
Czy fakt, że znał Pan Papieża osobiście, był pomocny w fotografowaniu, czy może stanowił trudność?
- Myślę, że była to trudność. Mnie osobiście wchodzenie w sferę bliskości, intymności drugiego człowieka przeszkadza. Generalnie fotografia przeszkadza w modlitwie, skupieniu i dlatego musiałem to jakoś godzić. Nigdy nie chciałem być tylko zawodowym fotografikiem czy reporterem, ale zarówno wówczas, kiedy fotografowałem dramatyczne momenty stanu wojennego, czas „Solidarności” albo pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki, zawsze starałem się być obserwatorem i uczestnikiem tych wydarzeń, a czasami, kiedy świadomie odkładałem aparat, nawet bardziej uczestnikiem. Tak było np. w Krakowie - w stanie wojennym podczas pogrzebu Bogdana Włosika, zamordowanego przez kapitana SB, kiedy fotoreporterzy rzucili się z aparatami robić zdjęcia matki, która w bólu obejmowała trumnę syna; wówczas poczułem niesmak. Tak jak w życiu, tak i w fotografii jest pewna sfera intymna, której jako człowiekowi nie wolno mi przekraczać. Tak było też w przypadku ks. Popiełuszki, którego poznałem osobiście, ale nie zrobiłem mu żadnego zdjęcia tylko dlatego, by nie zniszczyć atmosfery rozmowy, takiego kontaktu czysto ludzkiego, który jest ważniejszy od zdjęcia.
Czy Papież lubił się fotografować?
- Ojciec Święty pod tym względem był niezwykłą osobą. Miał dobry kontakt z dziennikarzami i ich nie unikał. Nie tylko, że lubił, ale fotografowanie czy filmowanie własnej osoby wpisał w metodę ewangelizacji świata i nawracania ludzi do Pana Boga. Nigdy nikomu nie zabronił się fotografować, nawet w chwilach swojej choroby i bólu. Schorowany pokazywał nam swoje cierpienie – nie po to, by się nad nim wzruszać, ale by pokazać los człowieka, który w najtrudniejszych momentach życia trzeba związać z Chrystusem.
Czy jest jakieś zdjęcie Ojca Świętego, które darzy Pan szczególnym sentymentem?
- Takie zdjęcie otwiera cykl jednej z moich wystaw poświęconych Papieżowi i Polsce pt. „Ojczyzno moja”.
Zostało zrobione w okresie stanu wojennego, 23 czerwca 1983 roku na Lotnisku w Balicach, podczas pożegnania przed odlotem do Rzymu. Drętwe, żeby nie powiedzieć głupie przemówienia prominentnych wówczas polityków partyjnych, ludzie oddaleni na pół kilometra od Papieża, tak jakby z ich strony groziło mu jakieś niebezpieczeństwo i samotny Papież, który za chwilę ma opuścić Polskę. W pewnym momencie na twarzy zamyślonego Ojca Świętego pojawił się jakby skurcz, któremu towarzyszyło dotknięcie ręką czoła. Gest ten trwał kilka sekund i nie był przypadkowy. Zdjęcie to oddaje niesamowitą troskę Ojca, który za chwilę ma opuścić swój umiłowany kraj.
Jaki obraz Papieża zachował Pan w swoim sercu?
- Powiedzieć świętego – to za mało, naszego świętego, ale jednocześnie bliskiego każdemu człowiekowi. Jan Paweł II wciąż pozostaje niedoścignionym wzorcem, który każdy z nas powinien naśladować. Póki był wśród nas, dodawał nam sił i było nam łatwiej. Teraz bez niego jest trudniej, ale pozostał nam testament Papieża, którego cennych rad nie wolno nam roztrwonić.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie