Reklama

Kobiety nie miały wątpliwości: Trzeba pomóc!

Mieszkańcy Chotyńca organizowali w swojej świetlicy wiejskiej ostatki. Miała być świetna zabawa. Koronawirus odpuszczał. Niestety, plany musiały zostać zmienione. Zamiast muzyki jest gwar i płacz maleńkich dzieci. Kobiety z Chotyńca nie miały żadnych wątpliwości: - Trzeba pomóc! - opowiadają, że nikogo nie trzeba było do tego zachęcać.1

Przed budynkiem domu kultury w Chotyńcu kręcą się różni ludzie. Przez uchylone drzwi garażu widać sterty paczek, pudełek, worków. To dary. Na parterze budynku w środku wioski gwarno. W kuchni przy stole siedzi kobieta ze strażakiem. W notesie robi zapiski. Planują, gdzie i kiedy pojadą kolejne kobiety z dziećmi. Jedna już szykuje się do drogi. Tutejszy radny Krzysztof Niedział czeka na nią i dzieci. Odwozi je do Tarnowa. Kobieta przy stole to Krystyna Łopata. Przeprowadziła się tu niedawno ze swoja rodziną. Kupiła dom. - Mieliśmy zająć się czymś innym, a wyszło co innego – mówi. Towarzyszy jej Krzysztof Zaleski z OSP Pruchnik II. Dziś jego jednostka pełni tu dyżur. Dołącza do nich Agata Małańczak. Jest tu wiele innych kobiet. Nie chcą zdjęć. Nie chcą podawać nazwisk. - Po co? - pytają. - Pomaga cała wieś – mówią. W pomieszczeniu obok kobieta szuka lekarstw. Mówią, że to pielęgniarka. Gdy odwraca się, rozpoznajemy radną ze Skołoszowa Ewę Jaromi-Świerk. Do pomieszczenia przychodzą ciągle kobiety, dzieci. Jedne po ukraińsku, inne łamaną polszczyzną proszą o różne rzeczy.

 

Prosili o ratunek. I się zaczęło

Uchodźcy pojawili się tu szybko: - Od razu zaadaptowałyśmy świetlicę na to, co tutaj jest. Cała społeczność wsi się zaangażowała, łącznie z władzami: sołtys Agnieszka Fleszar, wójt, radny, koła gospodyń wiejskich, które tu mieszkają i z innych miejscowości. Ogromną pomoc niesie ksiądz Wiesław Skrabut, miejscowy proboszcz. Wszyscy pięknie się organizują. Organizują dyżury w gotowaniu, dyżury sprzątania. Mężczyźni pomagają przy wysiadaniu uchodźcom z samochodów, noszą torby, rozpakowują dary – mówi pani Krystyna. - Żadna władza nie była przygotowana na to, co się stało. Nikt nie był przygotowany na wojnę. My również. Zaraz po wybuchu wojny, by nie stwarzać dodatkowego zagrożenia na granicy, stworzono punkt recepcyjny w Hali Kijowskiej. Wszystko się szybko zaczęło organizować. Ale my zauważyłyśmy, że są tacy, że ktoś po nich przyjeżdża, są tacy, co chcą jechać dalej, ale są i tacy, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Nie potrafią odnaleźć się w tej sytuacji. Zaczepiali nas. Prosili o ratunek. I się zaczęło – mówi pani Krystyna.

W domu kultury w Chotyńcu jest 80 miejsc. Mieszkańcy jadą na granicę i przywożą bezbronne kobiety z małymi dziećmi. Znajdują im miejsce do snu, wyposażają w potrzebne rzeczy, karmią, opiekują się nimi. I szukają im bezpieczny dom, gdzieś w Polsce. Sami ich także odwożą.

Kobiety z Chotyńca i okolic podkreślają: - Każda kobieta to osobna historia. To osobna tragedia. Każda z nich zostawiła bezpieczny dom, męża, czasami rodziców. Zabrała dzieci, najpotrzebniejsze rzeczy, są i takie co i tego nie zdążyły zabrać i uciekały przed wojną. Każda przeszła straszną drogę. Nie możemy ich zostawić w takiej sytuacji – mówią.

Każad kobieta to inna historia

Kobietom pomaga Igor, przyjeżdża z darami z Poznania. Tłumaczy, pakuje kobiety i dzieci i odjeżdża. Nam Igor służy za tłumacza. Podchodzimy do młodej dziewczyny, która karmi piersią maleńką Milenkę. Przyjechała z Dniepra z siostrą i jej dziećmi. - Najpierw jechałam pociągiem, potem autobusem. Od szóstej wieczorem do dziewiątej rano czekałam na granicy. Była duża kolejka, ale widząc 2,5-miesięczne dziecko robili korytarz i przepuszczali nas – opowiada Elena. - Męża odprawili z dworca. Nie wpuścili go nawet do pociągu. Wrócił walczyć – mówi. Gdzie jedzie dalej? - Panie stąd znalazły nam rodzinę lekarzy w Tarnowie. Zaraz jedziemy do nich – mówi młodziutka kobieta.

Alisa z czteromiesięczną Aminą jechała trzy dni. Przyjechała z Kijowa. Ją wspiera mąż. - W pierwszym dniu nie wpuścili nas do pociągu, nawet z małym dzieckiem. Takie kolejki były. Jedziemy do znajomych do Belgii. Ale chcemy wracać, gdy tylko wojna się skończy.

Kobiety opowiadają, że dziewczyny przyjeżdżają w tragicznym stanie, przerażone, zaskoczone nową sytuacją. - Nasze dziewczyny biorą je domu. Tam się wykąpią. Odpoczną. Dojdą do siebie i przyjeżdżają tu. A tutaj pomagają nam. I czekają na nowy dom. Gdy odjadą, ich miejsce zajmują następne – mówi Agata Małańczak.

Ewa KŁAK-ZARZECKA

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo EkspresJaroslawski.pl




Reklama
Wróć do