
Przez 27 lat, każdego dnia szedł do Jarosławskiego Opactwa, by grać podczas nabożeństw na organach. Niedawno Kościół docenił jego wieloletnią posługę, obdarowując go medalem „Pro Ecclesia Premisliensi”, jako jednego z nielicznych świeckich. I choć Zbigniew Schmidt dziś sam już nie gra w kościele, to muzyka organowa wciąż jest bliska jego sercu. Podobnie jak i opactwo, które w ciągu tych wszystkich lat stało się jego drugim domem.
Zbigniew Schmidt pochodzi z rodziny, która od wielu pokoleń mieszkała w Jarosławiu, ale on sam urodził się z dala od ojczyzny. Rodzice poznali się na zesłaniu. Ojciec i matka zostali wywiezieni przez NKWD do łagrów i wraz z armią Andersa przeszli do Iraku. On urodził się w Tel Awiwie w 1943 roku, ale swoich pierwszych lat, czyli tego uchodźczego okresu życia, nie pamięta. W 1946 roku rodzina wróciła do Polski i osiadła w rodzinnym Jarosławiu. Mały Zbigniew poszedł do przedszkola, do którego miał bardzo blisko z ulicy Sobieskiego, przy której mieszkali. – Przedszkole było w budynku plebanii przy cerkwi. Potem poszedłem do podstawówki, która mieściła się w budynku obecnej szkoły numer 6. Nasi nauczyciele to była jeszcze przedwojenna elita – wspomina. Od dzieciństwa towarzyszyła mu też muzyka. Jako chłopak poszedł do szkoły muzycznej, która wtedy, i przez wiele lat późniejszych, mieściła się w budynku przy ulicy Słowackiego. Uczył się grać na akordeonie.
Muzyka była mu bliska potem przez lata. Grał na weselach i innych imprezach, choć zawodowym muzykiem nigdy nie był. Pracował jako geodeta, bo w tym kierunku się wykształcił, ale muzyka brzmiała często w domu. Także wtedy, gdy grał i śpiewał razem z córkami, które także chodziły do szkoły muzycznej przy ul. Słowackiego. Jedna z tych córek – Anna – to dziś jarosławska posłanka, wiceminister rodziny i polityki społecznej. – W czasach gdy byłam uczennicą, siadałam do pianina, siostra grała na gitarze, a tata na akordeonie. Teraz kiedy mamy już z nami nie ma, a ja wyszłam z wprawy, bo nie mam czasu na ćwiczenie, zdarza się to już, niestety rzadko – mówi Anna Schmidt. Ona sama poszła do szkoły muzycznej zainspirowana tatą i starszą siostrą. Mała Ania uparła się, że też chce się uczyć grać. Rodzice dali jej rok na przemyślenie decyzji. Po roku nie zrezygnowała i zaczęła chodzić do szkoły muzycznej. Gdyby nie fakt, że trzeba było wybrać pomiędzy nauką w liceum a dalszym kształceniem artystycznym, być może dziś byłaby zawodowym muzykiem.
Był świadkiem odradzania się opactwa
Tata obecnej posłanki organistą w Jarosławskim Opactwie został przez przypadek. Wraz z żoną Haliną (zmarła w 2003 roku) byli członkami Solidarności i Katolickiego Stowarzyszenia Rodzin. Kiedy po upadku komuny siostry Benedyktynki odzyskały klasztor, potrzebowały kapelana. Został nim ksiądz Michał Błaszkiewicz. – Trochę się tam kręciłem. W kaplicy była stara fisharmonia. Usiadłem kiedyś do niej i spróbowałam grać. Ksiądz Michał to usłyszał i zaproponował mi, bym grał dla sióstr. Na początku szło mi tak sobie – wspomina pan Zbigniew. W tym czasie w opactwie trwał remont, bo obiekt był mocno zdewastowany. Pan Zbigniew był świadkiem i uczestnikiem odradzania się życia religijnego w opactwie. Codziennie grał na Mszy, a także podczas innych nabożeństw. Pojawił się nowy instrument, już w kościele, a potem prawdziwe organy. – Z nimi poszło mi nawet lepiej niż z tą fisharmonią – uśmiecha się pan Zbigniew. – Najgorsze były te początki. Zmiana wyszła mi na dobre – dodaje.
Muzyka wygrała z radiem
W opactwie grał przez 27 lat. To spora część życia. Przez ten czas przeżył tam wiele wspaniałych chwil. Pamięta dobrze arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. – Opactwo to było jego oczko w głowie – wspomina pan Zbigniew. Były także wizyty następców arcybiskupa Tokarczuka – abp. Józefa Michalika i obecnego metropolity abp. Adama Szala. Zbigniew Schmidt udzielał się też w Radiu Ave Maria. Współpracę z rozgłośnią zaproponował mu jej założyciel, ks. Marian Rajchel. – W radiu byłem prawie od samego początku. Pierwsza audycja to była transmisja z pasterki, a ja przyszedłem w styczniu. Najpierw byli Janek i Krzysiek Peszko, a ja przyszedłem jako trzeci – mówi. Siedział za konsoletą, jego głos można też było usłyszeć na antenie. W rozgłośni pracował przez kilka lat. Ale czasami kolidowało mu to z graniem na organach podczas Mszy, więc z radiem się pożegnał. Muzyka wygrała.
Medal go zaskoczył
Od kilku lat już nie gra na Mszach, choć nadal w Jarosławskim Opactwie czuje się jak u siebie w domu. Często przychodzi tu pomodlić się w kościele, pospacerować po alejkach, odpocząć wśród zieleni. Mimo że nie jest już czynnym organistą, Kościół jego działalności nie zapomniał. Niedawno Zbigniew Schmidt, jako jeden nielicznych świeckich, odebrał medal „Pro Ecclesia Premisliensi”. Uroczystość wręczenia tego wyróżnienia odbyła się w Przemyślu, w Wielki Czwartek przed tegoroczną Wielkanocą. Medal, po porannej Mszy Krzyżma, odebrał w pałacu arcybiskupów z rąk abp. Adama Szala. Był tam pierwszy raz w życiu, mimo że przez tyle lat pełnił posługę organisty. – Kiedy ksiądz Pieńkowski mnie zapytał, czy ja bym przyjął taki medal, zdziwiłem się, bo ja nic specjalnego dla Kościoła nie zrobiłem. Ze mnie taki sługa nieużyteczny – mówi skromnie. – Gdybym nie grał, to bym się nudził – uśmiecha się.
Skrzywienie zawodowe
Wyróżnienie nie umknęło ludziom związanym z opactwem i muzyką. Na Facebooku gratulował nie tylko ksiądz Marek Pieńkowski, ale także prof. Marek Stefański, główny organizator letnich festiwali muzyki organowej, których koncerty odbywają się też właśnie w opactwie.
Pan Zbigniew 80 lat skończy 1 listopada. Muzyka organowa wciąż jest ważna w jego życiu, ale teraz już woli rolę słuchacza. Dużo słucha jej na You Tube. Bywa także w różnych jarosławskich kościołach, bo w każdym z nich organy brzmią inaczej. – Czasem zamiast skupić się na nabożeństwie, to słucham. Takie skrzywienie zawodowe – uśmiecha się Zbigniew Schmidt.
Hubert LEWKOWICZ
Fot. Hubert Lewkowicz, Zbiory Własne Z. Schmidt, FB/Anna Schmidt
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Widzę ze komentarz o ukrytej formie kampanii wyborczej został szybciutko usunięty.
Ciekawy jestem powiązań rodzinnych z rodziną austriackiej rodziny Schmidtów , którzy terroryzowali społeczność Jarosławską i okoliczną w latach wojennych od 39r