
Wydawałoby się, że w sytuacji, gdy widzimy bezpańskiego, potrzebującego psa czy kota, wystarczy telefon do Straży Miejskiej. Niestety, tu możemy zderzyć się z machiną bezdusznych przepisów i ograniczeń. Często stajemy w sytuacji: co zrobić ze zwierzakiem? Zostawić na ulicy? Historia psa, która opisujemy, zakończyła się szczęśliwie dzięki szybkiej interwencji Czytelnika i naszej redakcji oraz dzięki bezinteresownej pomocy Lecznicy US-WET.
Około trzech dni spędził na mrozie pies, którego we wtorek 17 stycznia odnalazł nasz Czytelnik. Pies był przywiązany metalowym drutem do ogrodzenia zabezpieczającego obwodnicę na wysokości PWiK nad Sanem. – Biegałem przed godzina trzynastą w tamtej okolicy na nartach, kiedy nagle zauważyłem tego psa przywiązanego do siatki zabezpieczającej skarpę przy obwodnicy – opowiada nasz stały Czytelnik Marian Janusz, który we wtorek 17 stycznia zgłosił się do naszej redakcji. Jemu i koledze Henrykowi Wawrzyńcowi udało się odwiązać psa, ale ten był na tyle osłabiony, że nie chciał ruszyć się z miejsca. Pan Marian zadzwonił po straż miejską, ale ta odmówiła interwencji tłumacząc, że nie może podejmować czynności poza granicami administracyjnymi miasta. Strażnicy od razu przekazali zgłoszenie do pracowników Gminy Wiejskiej Jarosław, ponieważ pies został odnaleziony na terenie Muniny. Potwierdził to p.o. komendanta SM Bogusław Ryzner w późniejszej rozmowie.
Pomagamy, ale tylko do 15?
Gdy w redakcji odwiedził nas pan Marian Janusz, chcąc przekazać zdjęcia i drut, jakim pies przywiązany był do siatki, postanowiliśmy sprawdzić, czy interwencja została podjęta. Początkowo wszyscy podejrzewaliśmy, że pies został przywiązany przez właściciela, który chciał się go pozbyć. Wójt gminy Jarosław Roman Kałamarz nie potrafił nam odpowiedzieć, jak zakończyła się akcja jego pracowników, ponieważ było już po 15. – Spróbuję dowiedzieć się, jak ta sprawa wygląda. Jeżeli otrzymali takie zgłoszenie, na pewno pojechali we wskazane miejsce – mówił. Ta informacja nikogo nie uspokoiła. O godz. 16 pojechaliśmy razem z panem Marianem Januszem na miejsce, w którym kilka godzin wcześniej odnalazł psa. Okazało się, że pies wciąż tu leży. Zaalarmowana ponownie straż miejska poinformowała nas, że nie może podjąć interwencji. Nie mogli też przyjąć psa do siebie choćby na jedną noc, ponieważ nie było już miejsca w tymczasowym przytulisku, w którym psy spędzają kilka dni zanim odnajdą się ich właściciele bądź zanim trafią do schroniska dla bezdomnych zwierząt w Orzechowcach, z którym miasto ma podpisaną umowę. W rozmowie telefonicznej Schronisko w Orzechowcach również omówiło przyjęcia zwięrzęcia, ponieważ jak usłyszeliśmy, nie było wiadomo, czy nie chcemy się po prostu pozbyć niechcianego psa. Zasugerowano nam ponowny kontakt ze … strażą miejską.
Ponadprogramowa pomoc
Nie tracąc czasu zabraliśmy psa do samochodu i dzięki uprzejmości właściciela Lecznicy dla Zwierząt „US-WET” lek. wet. Grzegorza Gudza zawieźliśmy go do Szówska. Tam pies trafił pod znakomitą opiekę. Błyskawicznie została mu udzielona pomoc. – Pies trafił do nas w stanie ogólnym złym, miał obrażenia przedniej kończyny lewej. Najprawdopodobniej był to uraz tkanek miękkich spowodowany drutem, o który się oplątał. Miał podwyższoną temperaturę wewnętrzną. To wszystko świadczyło o stanie zapalnym w obrębie organizmu – relacjonuje Gabriela Siwak, lekarz weterynarii z Lecznicy dla Zwierząt „US-WET” w Szówsku. Według niej pies mógł spędzić na mrozie nawet 3 dni.
Po obejrzeniu ran i drutu, który je spowodował, lekarze stwierdzili, że pies najprawdopodobniej zaplątał się we wnyki zastawione przez kłusowników.
Właściciel lecznicy wyraził zgodę na to, aby pies mógł zostać u nich do czasu wyjaśnienia, kto ma mu pomóc i w jaki sposób.
Poszukiwania właściciela
Gdy psu została udzielona pomoc na stronach internetowych lecznicy i naszego tygodnika zamieściliśmy ogłoszenie, w którym poszukiwaliśmy właściciela psa. Na drugi dzień szybko zidentyfikowano zwierzaka, m.in. dzięki szczególnemu znakowi – pies miał wcześniej amputowaną tylną nogę. Udało się ustalić właścicieli i taka informacja trafiła do wójta gminy Jarosław. – Nasi pracownicy podjęli interwencję przekazaną im przez straż miejską, pojechali na miejsce, ale psa nie było – poinformował nas wójt o wcześniejszych działaniach. Na jego polecenie pracownicy skontaktowali się z właścicielami psa. Rodzina z Muniny zgłosiła się po niego. Zostały im udzielone instrukcje, jak należy z nim postępować, żeby uniknąć ucieczki w przyszłości. Wydano odpowiednie zalecenia i leki.
Warto podkreślić, że w tej wyjątkowej i trudnej sytuacji koszt leczenia psa w całości pokryty został ze środków Lecznicy dla Zwierząt „US-WET”.
Ta historia zakończyła się szczęśliwie. Ile zwierząt nie otrzymuje pomocy, bo zostały znalezione nie w godzinach pracy urzędów lub nie na tym terenie co trzeba? Ile osób przechodzi obok potrzebujących lub bezpańskich, wałęsających się zwierząt, bo wie, że może nie poradzić sobie z urzędniczą machiną?
Szczepan MAZIAREK, EKZ
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie