Reklama

Bogdan Zając: Nigdy nie myślałem, żeby rezygnować

O współpracy z SMS Jarosław, o bogatej karierze piłkarskiej, o latach pracy z selekcjonerem Adamem Nawałką, o synach, którzy poszli w ślady ojca i o tym, jak to wszystko znosiła żona rozmawiamy z najwybitniejszym piłkarzem w historii Jarosławia BOGDANEM ZAJĄCEM.

Będzie Pan współpracował ze Szkołą Mistrzostwa Sportowego w Jarosławiu jako doradca do spraw sportowych. W tym mieście zaczęła się też Pana wielka przygoda ze sportem, z piłką. 

– Oczekując na kolejną propozycję pracy w klubie, przyjąłem taką ofertę współpracy. Za naszych czasów nie było takich „rarytasów” jak Szkoła Mistrzostwa Sportowego, ale było wiele utalentowanej młodzieży. Bez telefonów komórkowych potrafiliśmy się szybko skrzyknąć, żeby zagrać mecz. Byłem taką osobą, która łączyła te drużyny, czy to szkolne, czy „dzikie” w naszym mieście. Każdy wiedział, że „Siwy” wszystko zorganizuje. 

To pseudonim od koloru włosów?

– Tak. Miałem blond włosy, więc nazywali mnie „Siwy”. Do dzisiaj moi koledzy tak na mnie mówią. Zaczynałem naukę w Szkole Podstawowej nr 1, potem przeszedłem  do nr 11, z którą jestem do dzisiaj w bardzo dobrych kontaktach. Gdy miałem 11 lat przeprowadziliśmy się na osiedle Witosa, bardzo blisko stadionu JKS, a tata zaprowadził mnie na pierwszy trening. Potem było technikum budowlane, w którym nauczycielem był nasz klubowy trener – Jurek Strączkowski, zwerbował on do szkoły kilku „piłkarzy”. W szkole mieliśmy do dyspozycji salę gimnastyczną i na tej sali do dziś spotykamy się razem z trenerem i kolegami, by zagrać w piłkę. To nasza tradycja, wigilijna siatkonoga, choć ostatnio z wiadomych przyczyn, takich spotkań nie można było organizować. Więc mamy teraz coś do nadrobienia.

Dziś to Pan sam będzie pomagał łowić talenty na miarę pańskiego. 

– Kiedy zaczynałem przygodę z piłką, młodzież żyła tym, że mogła zagrać na podwórku, pod blokiem. Szukało się placów, kładło tornistry, z których robiliśmy bramki i grało bez końca…Teraz już nikt na podwórku piłki nie kopie, jest wiele szkółek i akademii, ale większość woli grać w piłkę w formie elektronicznej. Stąd pomysł dyrekcji tej szkoły, z którą znamy się i współpracujemy od wielu lat, abym był magnesem dla utalentowanej młodzieży. Uważam, że możemy pomóc tym, którzy chcą uprawiać sport, chcą się bawić swoją pasją. Myślę, że to jest dobra droga rozwoju. Wiadomo, że nie każdy zostanie zawodowym sportowcem, bo na to ma wpływ wiele czynników. Zdajemy sobie sprawę, że tylko jednostki przebiją się na najwyższy poziom, ale żeby mieć taką szansę, trzeba mieć do tego warunki. Droga przez Szkołę Mistrzostwa Sportowego jest optymalnym rozwiązaniem. 

Pan zaczynał treningi w wieku 11 lat. Dziś wiek, w którym rodzice przyprowadzają dzieci na treningi przesunął się mocno w dół. Czy w przypadku dziecka w wieku 6 lat już widać, że ma szansę podążać w kierunku, o którym Pan mówi?

– Dzisiaj tworzy się już piłkarskie przedszkola. Na tym poziomie można już zauważyć talent ruchowy. Kiedy się wcześniej zaczyna, to jesteśmy te kilka lat do przodu. Kiedy pewne rzeczy się wykonuje od piątego roku życia, to ma się zupełnie inną koordynację, inne wzorce ruchowe. Jest dużo, dużo łatwiej. Dzisiaj rodzice szukają ruchu dla najmłodszych i myślę, że to jest dobry kierunek.

Pan jest przykładem, że można zrobić karierę, wywodząc się z mniejszego ośrodka.  

– Od najmłodszych lat chciałem być zawodowym piłkarzem. Zawsze wybierałem piłkę. Przeszedłem przez wszystkie kategorie wiekowe w JKS-ie, tutaj się wychowałem. Potem zostałem zauważony przez inne kluby i zostałem transferowany do Wisły Kraków. Myślę, że droga jest taka sama, niezależnie, czy jest się z Jarosławia czy z Warszawy. To talent, pasja i chęć dążenia do osiągania celów są kluczowe! Ja zawsze lubiłem dążyć do realizacji planów, lubiłem coś tworzyć i budować, łączyłem przyjemne z pożytecznym, a w kolejnych latach doskonaliłem tę umiejętność. Kiedy dostałem szansę wyjazdu do większego klubu, robiłem wszystko, by ją wykorzystać i się rozwijać. Nie było łatwo, pierwsze miesiące adaptacji do nowych wyzwań, innych obciążeń i rywalizacji, były bardzo ciężkie. Miałem wsparcie ze strony żony. To razem z nią wyjechaliśmy z miasta, w którym poznaliśmy się jako nastolatkowie. Wsparcie żony na pewno miało ogromne znaczenie, by zrealizować te wszystkie marzenia.

Był moment, w którym uderzyła Panu tak zwana „sodówa” do głowy?

– Myślę, że wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że zawsze stąpam po ziemi, pamiętam, skąd pochodzę i z pokorą podchodzę do tego, co robię. 

To prawda. Pan cały czas utrzymuje kontakt z kolegami z dzieciństwa, ze szkołą i piłkarskim środowiskiem w Jarosławiu. Doceniono to, przyznając Panu honorowe obywatelstwo Jarosławia. 

– Tak, zostałem honorowym obywatelem miasta i sportowcem stulecia. To wielkie wyróżnienie dla mnie! Kiedy trafiłem do kadry, kupiłem trzydzieści biletów na mecz w Krakowie z Litwą, zaprosiłem moich kolegów z którymi się wychowywałem i grałem w piłkę od najmłodszych lat, sporo chłopaków przyjechało na ten mecz. Miło to wspominają, kiedy się spotykamy. Zresztą zawsze pamiętali o pogratulowaniu mi sukcesów, a z wieloma jesteśmy w stałym kontakcie. Są i tacy co regularnie jeździli na mecze reprezentacji, nawet zaliczyli Mistrzostwa Europy we Francji.

Angażuje się Pan w charytatywne akcje. 

– Wyniosłem to z domu. Tak mnie nauczyli rodzice, więc staram się pomagać innym. Nie tak dawno organizowaliśmy kolejny mecz charytatywny dla chorego kolegi. To jest łączenie przyjemnego z pożytecznym. Dla wielu ludzi okazja oglądania takich piłkarzy jak erprezentanci Polski: Mirek Szymkowiak, Tomek Frankowski, Kuba Błaszczykowski, Mariusz Jop, Krzysiek Bukalski, Olek Moskalewicz i inni moi przyjaciele z boiska, którzy przyjeżdżali do Jarosławia, to wielka atrakcja i dotykanie piłki przez duże „P”. A oni zawsze mile wspominają pobyt w Jarosławiu. Pieniądze zebrane przy okazji takich wydarzeń pomagają potrzebującym. 

Jest Pan też patronem turnieju piłkarskiego dla chłopców z jarosławskich szkół. 

– Nazwaliśmy ten turniej „Śladami Bogdana Zająca” a organizatorem jest szkoła „Jedenastka”. Ja dodatkowo funduję puchar, który jest przechodni, a kto wygra trzy razy, bierze go na własność. Fajna zabawa i ogromne emocje. Zawsze organizowany był w hali w okresie zimowym. W tym roku chcemy, aby odbył się na nowym stadionie szkolnym, który przeszedł modernizację i z niecierpliwością czekamy na jego otwarcie. Teraz chcemy, by ten turniej pomagał wyławiać utalentowanych chłopców, którzy będą mogli trafiać do Szkoły Mistrzostwa Sportowego i tam rozwijać swój potencjał, łącząc to z nauką. Czasami nie ma wsparcia dla takich talentów. Treningi nie zawsze można łączyć z nauką, a ta szkoła to umożliwia. Mamy też jeszcze inne pomysły, które planujemy zrealizować w niedalekiej przyszłości.

Który z momentów kariery był dla Pana najcenniejszy? Pierwszy mecz w barwach Wisły Kraków, mecz w reprezentacji? A może udział w wielkich imprezach piłkarskich jako trener?

– Zawsze podkreślam, że dzięki piłce spełniłem swoje największe marzenie. Było to spotkanie z Janem Pawłem II. Uczestniczyliśmy w takiej audiencji podczas zgrupowania Wisły Kraków we Włoszech. Do dzisiaj pamiątka tego spotkania wisi u mnie na ścianie w salonie, a na co dzień towarzyszy mi różaniec, który wówczas dostałem od Papieża. To wydarzenie pokazało, że poprzez sport można spełnić swoje marzenia. A jeśli chodzi o same sportowe aspekty, to ciężko wskazać taki jeden moment. I mistrzostwa Polski z Wisłą, zdobycie Pucharu Polski czy Superpucharu, czy gra w europejskich pucharach przeciwko Barcelonie, Interowi Mediolan czy FC Porto oraz rywalizacja z najlepszym wówczas piłkarzem świata – Rivaldo, czy sam debiut w Wiśle, może debiut w reprezentacji Polski w meczu ze Słowacją w 1998 r, czy wyjazd do Chin. Może praca trenerska, gdzie miałem możliwość pracy z najlepszym piłkarzem świata Robertem Lewandowskim. Sam udział w Mistrzostwach Europy, udział w Mistrzostwach Świata to wielkie wyróżnienie dla trenera. To spełnienie marzeń. To wiele pięknych wspomnień, do których chce się wracać. Teraz już rozpocząłem samodzielną pracę jako pierwszy trener i wierzę w to mocno, że wiele takich pięknych chwil jeszcze przede mną.

No właśnie, jak Pan wspomina ten okres u boku selekcjonera reprezentacji Polski? 

–To były fantastyczne lata, awans na Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Świata. Z trenerem Adamem Nawałką spędziliśmy wspólnie 10 lat, to przy nim zdobyłem doświadczenie trenerskie i wiele z tego wyniosłem. To była współpraca w GKS-ie Katowice, Górniku Zabrze, potem w reprezentacji, a ostatnia wspólna praca w Lechu Poznań. Mamy do dzisiaj bliski kontakt, choć w ostatnim roku to, oczywiście, głównie rozmowy przez telefon. 

Pandemia bardzo zaszkodziła piłce nożnej?

– Piłka nożna bez kibiców to zupełnie inna dyscyplina sportu. Na tym na pewno straciliśmy. Pandemia zaszkodziła wszystkiemu, więc sport też bardzo ucierpiał. Nie ma jednak co ukrywać, że dzięki sportowi udało się nam przetrwać w ciężkim okresie. Mogliśmy się przed telewizorem emocjonować rozgrywkami krajowymi i europejskimi, choć była chwilowa zapaść, kiedy zawieszono w ogóle rozgrywki. Dzięki emocjom towarzyszącym sportowi, ludzie mogli coś z siebie wyrzucić. 

Piłkarskim idolem numer 1 jest dziś Robert Lewandowski. Co by musiało się wydarzyć, byśmy doczekali się piłkarza z Jarosławia na miarę Lewandowskiego? 

– Wiele rzeczy musiałoby się na to złożyć. Taki piłkarz jak Robert Lewandowski rodzi się raz na pięćdziesiąt, może na sto lat. Mamy najlepszego piłkarza świata. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mieliśmy świetnych graczy, ale nie zostawali najlepszymi piłkarzami świata, choć nasza reprezentacja odnosiła sukcesy. Dziś Robert Lewandowski osiągnął „top level”, jeśli chodzi o piłkę klubową i o nagrody indywidualne, ale brakuje mu sukcesu z reprezentacją. Życzyłbym sobie, by w następnym pięćdziesięcioleciu jakiś Polak, (może absolwent SMS Jarosław…?)  zbliżył się do sukcesów Roberta, ale na pewno nie będzie to łatwe. 

A jak Pan ocenia nasze szanse przed Euro?

– To będzie inny turniej niż dotychczasowe. W wielu miastach, w różnych krajach, choć boisko zawsze jest takie samo i w dalszym ciągu gra się jedenastu na jedenastu. Jest nowy selekcjoner, są nowe wyzwania. Łączy nas piłka, więc razem trzymamy kciuki za polską reprezentację. 

Jak Pana żona znosiła te wszystkie wyjazdy, długie okresy Pana nieobecności w domu?

– Kiedy niedawno pojawiła się w domu wnuczka Laura, to żona mi powiedziała: „Teraz widzisz, jak to wszystko wyglądało, gdy ciebie nie było w domu”. Ja przyjeżdżałem, przepakowywałem torby i wyjeżdżałem. Wtedy grało się co trzy dni, liga, puchary. O mojej żonie mogę mówić w samych superlatywach. Świetnie wychowała synów. Dziś, gdy jestem ich starszym doradcą, o wielu rzeczach dowiaduję się po latach. Wiadomo, musi być coś za coś. Moja żona świetnie pełniła rolę żony, mamy, menadżera i kierowcy. Synowie grali w piłkę od małego w Wiślackiej Szkółce Piłkarskiej, a treningi odbywały się w różnych miejscach Krakowa, więc żona poświęcała im wiele godzin, aby mogli łączyć pasję z życiem codziennym. 

No właśnie, synowie poszli w Pana ślady. 

–Tak cieszę się bardzo, że poszli w moje ślady. Wychowali się na piłce. Starszy syn Mateusz jest mistrzem Polski juniorów młodszych z Wisłą Kraków, a turniej finałowy rozgrywany był na Podkarpaciu. Debiutował w meczu w Rzeszowie w młodzieżowej reprezentacji Polski. Obecnie jest zawodnikiem KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Natomiast młodszy z synów Michał również zawitał na Podkarpacie, trafił tu na wypożyczenie z Puszczy Niepołomice i jest zawodnikiem KS Wiązownica. Widać, że „młodych” ciągnie w rodzinne strony taty. 2 czerwca odbędzie się mecz KSZO  Ostrowiec z KS Wiązownica, w którym bracia zagrają pierwszy raz przeciwko sobie. 

I komu będzie Pan kibicował? 

– O właśnie, dobre pytanie! Pewnie mama będzie za jednym, a ja za drugim, ha ha. Muszę przyznać, że kibicowanie i doradzanie synom nie jest łatwe, bo pochłania to sporo emocji i nerwów. Człowiek by chciał, by wszystko idealnie się układało, a życie sportowca to nie tylko piękne chwile, ale też trudne momenty, które kształtują charaktery. To sporo wyrzeczeń i poświęceń, więc trzeba być zdeterminowanym i wytrwałym, by się wdrapać na szczyt. Życzę im tego, ale od nich zależy, czy do tego dojdą. 

A Pan miał jakiś moment w swojej karierze, w którym chciał się Pan wycofać i pójść w jakieś łatwiejsze życie?

– Nie. Były ciężkie chwile, problemy zdrowotne i sześć operacji kolan, które przeszedłem, pomimo tego wiedziałem zawsze, że chcę wrócić do piłki. To mnie nakręcało do ciężkiej pracy i do dzisiaj się nic nie zmieniło. 

Czyli charakter jest bardzo ważny?

– Najważniejszy. Bez wytrwałości, determinacji w dążeniu do realizacji celów, ciężko zaistnieć. Wiele też zależy od tego, kogo spotkamy na swojej drodze. Do dziś mam kontakt z trenerami, którzy mnie tu wychowywali. To trener Osiński, trener Strenczak, czy trener Strączkowski. To oni wskazywali kierunek i dawali wsparcie. Dlatego teraz podjąłem się współpracy w SMS, aby pomagać i wskazywać kierunki młodym adeptom, którzy chcą połączyć pasję z nauką. Super by było, gdyby po latach któryś z chłopców z tej szkoły wdrapał się na piłkarskie szczyty. Postaram się dołożyć cegiełkę do tego, co się tu tworzy.

Rozmawiali: Ewa Kłak-Zarzecka i Hubert Lewkowicz 
 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo EkspresJaroslawski.pl




Reklama
Wróć do