
Zanim Piotr Gileta wyemigrował w 1937 roku do Francji, posadził drzewa. Czereśnie i orzechy. Marzeniem jego syna, francuskiego dziennikarza, było odnaleźć te drzewa. To być może jedyny ślad po jego ojcu w rodzinnych stronach.
W 1970 roku Piotr, wówczas już Pierre Gileta, przyjechał z Francji jeden jedyny raz, by zobaczyć swój rodzinny kraj, który opuścił w młodości. Odnalazł wtedy czereśnie i orzechy, które posadził jeszcze przed emigracją. – Moim marzeniem jest zobaczyć teraz te drzewa – mówi jego syn Denis Gileta, którego zupełnie przypadkowo spotykam przy cerkwi w Jarosławiu.
Denis Gileta jest emerytowanym dziennikarzem. Pracował w Chartres, Amiens, Lille, Metz, Pau. Kierował przez pewien czas miesięcznikami zajmującymi się szeroko rozumianym rolnictwem – winiarstwem, uprawami, żywnością. a kiedy został zwolniony po zmianie akcjonariuszy w wydawnictwie, sam utworzył agencję prasową w Pau. Ale jego ciekawa historia zaczyna się znacznie wcześniej, a jej korzenie tkwią w ziemi jarosławskiej, choć ona sam jest już Francuzem i nie mówi po polsku. Nawet nazwisko, które tam wymawia się „Żileta” brzmi bardzo francusko.
Francja – drugi dom
Urodził się w Joinville, małym miasteczku w departamencie Haute-Marne (po polsku to Górna Marna). Z większych miasto w miarę blisko jest Nancy i kojarzące się z musztardą Dijon. W tej części Francji osiedlił się jego ojciec – urodzony w Sobiecinie Pierre Gileta. Właściwie to Piotr Giłeta, bo tak miał w dokumentach, gdy w czerwcu 1937 roku wyruszał na emigrację. Celem była Francja. W paszporcie widnieje wiza wydana w konsulacie we Lwowie. Przejechał przez Niemcy, wówczas hitlerowskie, by dostać się do Gudomnt, gdzie mieszkał i pracował przez pierwszy rok pobytu we Francji. Imię Pierre, po dziadku, otrzymał starszy syn Denisa.
Urodził się sto lat temu
Można powiedzieć, że historia zatoczyła jakieś koło, bo Gileta w trzecim pokoleniu znów trafił do Polski. – Rok temu drugi z moich synów, Vincent zaczął pracować w Warszawie. We wrześniu zeszłego roku pojechałem do Warszawy i na jeden dzień do Krakowa – opowiada Denis Gileta. Jak wspomina, stolicę Polski zwiedzał, mając cały czas na uwadze, jak mocno to miasto zostało zniszczone w czasie wojny. – Ale w tym roku moim pragnieniem było przyjechać do Sobiecina i Surochowa, by uczcić rocznicę urodzin ojca – opowiada Denis. Ta rocznica przypadała 3 czerwca. W tym właśnie dniu w 1919 roku, a więc równo 100 lat temu, na świat przyszedł Piotr i został ochrzczony w cerkwi greckokatolickiej. Babcią Denisa była Anastasia z domu Borsuk, dziadkiem był Michał Gileta. Na jego ślad wnuk także wpadł podczas swej sentymentalnej podróży w rodzinne strony.
Kraj dzieciństwa za żelazną kurtyną
Ojciec Denisa Gilety w czasie wojny poszedł do wojska. Został wcielony w listopadzie 1939 roku, ale trafił do niewoli, do niemieckiego stalagu. Po wyzwoleniu pozostał we Francji. W swojej nowej ojczyźnie ożenił się z wybranką, która także była grekokatoliczką i także pochodziła z polskich ziem. Z dziećmi po polsku jednak nie rozmawiali, Wówczas Europę przecinała żelazna kurtyna. – Moi rodzice nie wierzyli, że powrót jest możliwy. Nasza sytuacja we Francji była dobra, rodzice chcieli byśmy się kształcili – opowiada Denis. W okolicy, w której mieszkali, było sporo pochodzących z polskich terenów grekokatolików.
Czy dziadka zabili ludzie Radwana?
Na cmentarzu przy cerkwi w Surochowie, która obecnie jest kościołem rzymskokatolickim, Denis Gileta znalazł grób z nazwiskami osób, które zginęły z rąk partyzantów 22 kwietnia 1945 roku. – Na tej liście jest Michał Gileta, prawdopodobnie jest to mój dziadek – opowiada Denis Gileta. Ten kamień nagrobny upamiętnia osoby narodowości ukraińskiej, które zginęły z rąk oddziału NSZ w Wiązownicy, pod dowództwem Bronisława Gliniaka „Radwana”. Czy wśród tych ofiar faktycznie jest dziadek Denisa? – Ojciec nigdy nie mówił nam, że dziadek został zabity przez partyzantów. Wydaje mi się, że pozostali z rodziny Giletów zostali deportowani w ramach Akcji Wisła. Ale nie wiem, czy to prawda – wspomina przybysz z Francji. O ile o śmierci dziadka Denis Gileta niewiele wie, o tyle pamięta dobrze moment, gdy przyszła wiadomość o śmierci babci. To był rok 1966 lub 1967. – Pamiętam, że ojciec wszedł po schodach z listem i płakał – opowiada nasz gość z Francji. Sam Pierre niewiele przeżył własną matkę, Zmarł w 1974 roku w Saint-Dizier.
Epilog
Ze wspomnianej wizyty w 1970 roku w rodzinnych stronach ojciec Denisa przywiózł szczepki drewek, które kiedyś posadził. Przyjęły się w ich ogrodzie we Francji i rosną tam do tej pory, choć dziś owocują już komuś innemu. – Te drzewa to symbol mojego ojca. Dlatego to takie ważne dla mnie – mówi Denis Gileta. Kiedy rozmawiam z nim, zostały mu jeszcze dwa dni na poszukiwania ojcowskich drzew. W dniu jego wylotu do Francji dostaję maila z konta jego żony Michele. Na zdjęciu uśmiechnięty Denis wśród zieleni. „Zgodnie z tym co udało nam się ustalić, prawdopodobnie te drzewa posadził ojciec w latach trzydziestych”.
Hubert LEWKOWICZ
FOT. Hubert LEWKOWICZ, zbiory własne, archiwum rodzinne Denisa Gilety
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten orzech 90 lat ma jak nic